sobota, 18 października 2014

III Bieg Doliną Raduni

Jeszcze tylko jeden bieg... i się ogolę i pójdę do fryzjera

Bieg Doliną Raduni ze Straszyna do Juszkowa jak sama nazwa wskazuje jest biegiem, którego trasa wiedzie wzdłuż malowniczych krajobrazów Raduni. Szkoda trochę, że jest to tak krótki bieg (5 km) i tylko 2 początkowe kilometry prowadzą leśną ścieżką przy samej rzece. Potem trzeba przebić się przez Straszyn i już do końca biec po asfalcie/betonie. Fajna jest też końcówka - zbieg schodami do promenady w Juszkowie, kilkaset metrów przy samej rzece, na końcu podbieg i finisz na boisku sportowym.

Biegam bardzo często tymi ścieżkami. Szkoda, że to tylko 5 km, bo zapuszczając się głębiej doliną Raduni można by zrobić ciekawą 10-tkę albo i 15-stkę i to głównie po miękkich leśnych podłożach.


Jeżeli chodzi o marketing to... całkowicie przypadkiem dowiedziałem się o tym biegu wchodząc na stronę internetową Pruszcza Gdańskiego w czwartek wieczorem. Wchodzę na tę stronę nie częściej niż raz na rok! Czy to nie przeznaczenie, że zrobiłem to dokładnie 15 minut przed końcem zapisów? :) Długo się nie wahałem, bo z jednej strony dysponowałem wolnym przedpołudniem, a z drugiej pamiętam wpis, albo komentarz Tomka Bagrowskiego sprzed roku, że zrobił tego samego dnia Parkrun i Bieg Doliną Raduni. Wtedy dowiedziałem się o tym biegu po biegu. Teraz udało mi się fuksem dowiedzieć przed. Postanowiłem pójść tropem Flasha Mlekopija i także rozpocząć dzień od Parkruna. Co prawda nie przemieszczałem się rowerem ale srebrnym koreańczykiem...

Ja w tej ciepłej bluzie z żółtym paskiem. fot. parkrun
Bieg nr 1.
Parkrun #141. Moja 31-sza cegielka do koszulki. Tradycyjnie chciałem po prostu pobiec rozruchowo, spokojnie, ale ostatni kilometr zrobiłem w 4:19 min. Dla mnie to szybko :)


Bieg nr 2.
III Bieg Doliną Raduni. Tomek Bagrowski też był, pojawił się, pokręcił przy biurze zawodów i ... 10 minut przed startem wsiadł na rower i pojechał sobie. Biegaczy było całkiem sporo jak na tak kompletnie nie nagłośniony bieg - około 150 osób. Bieg nie był w pętli tylko z punktu A do B i powrót autobusem po dekoracji. Na starcie lekkie zamieszanie. Godzina 11 już minęła a z głośników leciała muzyka. Parę minut po 11 oznajmiono, że start nastąpi za około 5-10 minut bo trzeba zsynchronizować zegarki startu i mety :) Hmmm zimno.... NAGLE po dwóch minutach od komunikatu rozpoczynamy odliczanie: DZIESIĘĆ!... DZIEWIĘĆ! ... BUUUM!!!!!!  Chwila konsternacji i ruszamy. Dosyć nietypowe odliczanie od dziesięciu do dziewięciu :) Dobrze, że się zegary atomowe nie rozsynchronizowały. Początek biegu dość wąski. Bieganie zrywami, wyprzedzanie. Po pierwszym kilometrze grupa rozciągnęła się na tyle, że nikt juz nikogo łokciami nie obijał. Złapałem rytm w okolicach 4:50 i spokojnie biegłem stałym tempem dobrze znaną mi trasą... Na mecie na boisku w Juszkowie każdy dostał izotonik, medal i miskę żurku. Po szybkiej konsumpcji rzuciłem okiem na zegarek. Pora wracać.


Bieg nr 3
Powrót do samochodu. Biegnąc na totalnym luzie dopiero udało mi się zauważyć, że trasa była dość pagórkowata. Dobry prognostyk przed Łemkowyną, że pagórki zauważam oczami, a nie czuję nogami :)

Na Łemkowynę czeka cała moja rodzina, znajomi i współpracownicy, bo .. obiecałem, że po Łemkowynie sie ogolę...  Ma nadzieję, że za tydzień o tej porze będę pił piwko w górach z Jarkiem, Michałem i Dominikiem mając w nogach pełne 70 km w limicie! Nie ma innej opcji!


2 komentarze:

Podobne wpisy