poniedziałek, 13 czerwca 2016

A może by tak rzucić wszystko i wyjechać do Boguszowa-Gorc?


To już za 10 dni. Będę się pakował przed wyjazdem na Sudecką 100-kę. Wybraliśmy ten bieg z powodu terminu, rozsądnych limitów i pewnej legendy. To nie jest legenda "pielęgnowana" pod publiczkę i dla zysku. Patrząc na progres w jakim rosły ceny na Rzeźnika (w tym roku 13 edycja) na Sudecką 100-kę nie powinno już być nikogo stać (w tym roku 28 edycja). A jednak to jeden z najtańszych biegów ultra w Polsce. Za 100 kilometrów i aż 12 (!!) punktów żywieniowych na trasie zapłaciłem tylko 50 PLN.

Limity także są rozsądne. Nie eliminują zwyczajnych biegaczy, którzy znając swoje siły chcą w pełni władz umysłowych przeżyć 100 kilometrową przygodę. Ogranicza nas jedynie 72 kilometr, gdzie trzeba zameldować się nie później niż po 14 godzinach biegu. Poza samym limitem, który raczej nie powinien być problemem trzeba będzie sobie jeszcze poradzić z pokusą zejścia z trasy i byciem oficjalnie udekorowanym jako finiszer dystansu 72 km... Bo taką możliwość organizator zapewnia. Ale nie boję się :) Ktoś kto przeżył taki nóż w plecy jak zdanie "HALO HALO, właśnie jedzie Jeep do Komańczy, ktoś chce się zabrać na metę?" rzucone przez wolontariusza na 80 km Łemkowyny 150... jest w stanie odmówić sobie absolutnie wszystkiego.

Na Sudecką 100-kę jedziemy pociągiem. Praktycznie prosto na bieg. Wracamy także po biegu do Gdańska. PKP ma bezpośrednie połączenie między Boguszowem-Gorce o Gdańskiem i na noc puszcza tam skład sypialny. Nas jest trzech, w przedziale sypialnym trzy łóżka... podróż na pewno nudna nie będzie.

A teraz kilka hippisowkich wizji jakie uroił sobie mój umysł dzisiaj odpływając w oceany rozmyślania:
  1. Podjeżdża pociąg na peron. Każdy na nas ma 100 km po górach. Nieszczęśliwie nasz wagon zatrzymuje się na drugim końcu peronu. Biegniemy tam ile sił w nogach, ale konduktor patrząc na nas dochodzi do wniosku, że robimy jakiegoś pranka i daje sygnał do odjazdu zanim dowcipnisie dokuśtykają do drzwi.... a my do końca życia zostajemy w Boguszowie-Gorcach.
  2. Najprawdopodobniej, jak moje przeczucia się spełnią, w sobotę wieczorem zaraz po biegu Polska będzie grała ze Szwajcarią w 1/8 finału na Euro 2016. Po biegu na rynku znajdziemy jakąś knajpę i zaczniemy oglądać mecz. Nie muszę chyba dodawać, że pociąg odjedzie bez nas, a my do końca życia zostaniemy w Boguszowie-Gorcach.
  3. Być może nie będzie takiego meczu, a my dokuśtykamy do odpowiedniego wagonu, ale konduktor spojrzy na trzech ultrasów i powoła się na paragraf, że wzbudzamy odrazę i nie wpuści nas do przedziału, zostaniemy więc do końca życia w Boguszowie-Gorcach.
  4. Może wszystko się uda, może wsiądziemy do odpowiedniego przedziału, a wtedy zacznie się nasza "częstochowa w drodze na łemkowynę". Pociąg dojedzie do Gdańska, ale zapomnimy wysiąść, zawróci ponownie na południe a my wrócimy do punktu wyjścia. I na zawsze zostaniemy w Boguszowie-Gorcach. 
A na poważnie, to czuję już te emocje, czuję klimat przygody i nie mogę się doczekać. Jak powiedział mi dziś Dominik: takie ultra raz na jakiś czas jest po prostu potrzebne, aby normalnie żyć, aby wybiegać wszystkie emocje... Jesteśmy uzależnieni? Chyba tak...

2 komentarze:

  1. Właśnie wczoraj rozmawiałem z Żoną, że zaczynam już czuć ten miły dreszczyk emocji startowych ;-)

    Rok temu zgodnie z planem schodziłem na 72 km i powiem szczerze, boję się tego miejsca - wyzwanie dla silnej woli ;-) a do tego mam jeszcze frywolny plan, żeby na ten kilometr zostawić sobie w przepaku browca ;-)

    Ogólnie powtórzę się, ale organizacja, atmosfera, trasa no i cena niepowtarzalna. Mam nadzieję, że będzie się Wam podobało.

    Do zobaczenia na rynku w Gorcach :-)

    OdpowiedzUsuń
  2. Powodzenia życzę. Ja niestety nie mogę wystąpić :)

    OdpowiedzUsuń

Podobne wpisy