Podobno była jakaś wichura na pomorzu w piątek. Nawet szedłem w nocy do Kamila na drugą połowę Hiszpania - Turcja, ale w słuchawkach grało nowe Red Hot Chili Peppers i nie zauważyłem. Mecz był wyjątkowo jednostronny i zamiast go oglądać umawialiśmy się w jaki sposób mamy odebrać następnego dnia samochód Kamila z Moreny. Opcje były dwie:
- pojedziemy rano na parkruna a wracając zgarniemy samochód Kamila
- po prostu pobiegniemy po samochód, jeżeli nie znajdziemy dwóch kierowców... spośród nas dwóch :)
Na Morenę w linii prostej mamy 6 km, ale biegacze nie należą do tych, dla których najkrócej - znaczy najfajniej...
- Przed Twoją Sudecką 100-ką to pewnie byś chciał pobiegać jakieś górki? - zapytał Kamil
Hmmm nie wpadłem na to wcześniej, ale najlepsza droga od nas na Morenę ma przecież 16 km i prowadzi żółtym szlakiem! Wychodząc z domu rzuciłem jeszcze okiem na ostatni wpis Biegacza z Północy. Podobno mocno wiało i uciekał przed spadającymi drzewami.
Większość ścieżek faktycznie była pełna małych i średnich gałązek, a od czasu do czasu... leżało drzewo. Żółtym szlakiem zrobiliśmy ledwie kilka kilometrów, od dworca PKS do Jaśkowej Doliny, ale i tak podchodząc pod te kilka górek zadałem sobie pytanie, czy oby czasem nie powinienem zacząć się porządnie bać tych 100 km w Sudetach za tydzień?
Na Jaśkowej wpadliśmy na kolegę, który właśnie biegiem wracał z parkruna. Od słowa do słowa doszło to nas, że nowa lokalizacja - Parkrun Gdańsk-Południe to nie jest tylko primaaprilisowy żart, ale ma ruszyć już w LIPCU! Co więcej jego trasa ma biec dosłownie przed naszymi oknami! Jeżeli tak się stanie, to za rok czarna koszulka będzie moja. Nie będzie innego wyjścia. Mając parkrun pod oknem i go nie biegać w każdą sobotę jest po prostu nie do pomyślenia.
* * *
- Chciałbyś pobiec w niedzielę rano do Nowego Portu? - napisał do mnie Dominik - Byłem tam jakieś 10 lat temu jak jechałem do banku, ale nie wiedziałem jak wykręcić i sobie po prostu pojeździłem po Nowym Porcie i byłem nim zauroczony.
Hmmmm, na takie pytania się nie odmawia. Ja w Nowym Porcie ostatni raz byłem kilka lat temu na inscenizacji morskiej bitwy przy Twierdzy Wisłoujście. Po szybkiej negocjacji odnośnie godziny startu umówiliśmy się na 6:30.
Obudziłem się 5:50 rano. Moje ciało astralne samodzielnie wróciło do ciała fizycznego. Kiedy wziąłem budzik do ręki aby go wyłączyć zobaczyłem, że był nastawiony na... 6:30.... To chyba trochę głupie nastawiać sobie budzik na godzinę, o której byłem umówiony pod blokiem :) Na szczęście ciało astralne po raz kolejny mnie nie zawiodło.
O 6:30 szedłem już w kierunku bloku Dominika. Miałem 1 litr wody zmieszanej z colą w proporcji 4:1. Niebo było bezchmurne. Słońce paliło niemal tak samo jak w południe.
- Nie wziąłem wody, myślisz, że się cofnąć? - zapytał Dominik w kontekście 27 kilometrów biegu.
Skarciłem go wzrokiem udając nauczycielskie spojrzenie. Cofnął się i wrócił z 0,5 litrową buteleczką wody. Ja nie wiem jak on to robi... Naprawdę tyle mu starczyło. Po 3 godzinach biegu w palącym słońcu dopił tę resztkę wody tylko dlatego, aby wyrzucić butelkę do kosza zamiast ją wnosić do domu. Ja w tym czasie wypiłem pięć razy tyle... bo do mojego litra dokupiłem jeszcze półtora.
Za zakrętem czekał na nas Kamil. Miał wodę :)
W takim składzie pobiegliśmy w kierunku Nowego Portu. Dominik był naszym nawigatorem i jego zadaniem było przeprowadzić nas absolutnie najkrótszą trasą. Ścinaliśmy wszystkie główne ulice, wbiegaliśmy na wszystkie schody, ścieżki między płotami i podwórka. I faktycznie, po 13 km dotarliśmy do graffiti z napisem "Nowy Bronx", a chwilę później nad ujście Wisły.
Komentując powyższe zdjęcie muszę powiedzieć kilka słów wprost do Dominika: Dominik, nie mogę dłużej udawać, że nie łysiejesz, i nie wrzucać zdjęć z naszych wspólnych wybiegań. Łyse czoło to nic złego, musisz się nauczyć je akceptować, albo kupić sobie czapeczkę :)
Kiedyś do Twierdzy Wisłoujście pływał prom, ale tunel pod Wisłą go zabił. Nie jest już nikomu potrzeby. Prom nie kursuje.
Do domu wróciliśmy mniej więcej tą samą trasą. A co najważniejsze zdążyłem przed 10-tą. I to nie tylko być, ale być już umyty i gotowy do spędzenia rodzinnej niedzieli zgodnie z hasłem "moje niedzielne długie wybiegania nie mają żadnego wpływu na życie rodzinne".
27 km dodane do tygodniowego kilometrażu sprawiło, że kolejny raz zamykam tydzień z 70-tką w nogach. Pora trochę zwolnić, w końcu w piątek mój pierwszy oficjalny bieg w tym roku.
Bardzo ciekawie napisane. Jestem pod wielkim wrażaniem.
OdpowiedzUsuń