"Szkoda, że nie powiedziałeś, bo bym przywiozła taką fajną sałatkę z łososiem" - tymi słowami powitała mnie moja siostra, kiedy najgrzeczniej jak mogłem wykręcałem się ze zjedzenia jej klasycznego żurku, indyka i pasztetu.
"Ale węgorza zjesz?" - zapytała dwa dni wcześniej ciocia mojej żony.
Ja nie jestem wegetarianinem na poważnie. Tylko na próbę. Na kilka miesięcy. Ale skoro już podjąłem to wyzwanie to podchodzę do tematu zero-jedynkowo. Nie jem to nie jem. Bez wyjątków. Moje motywacje są czysto zdrowotne. Potrafię przyswajać fakty i widzę, że stopień przetworzenia mięsa począwszy pod procesu hodowli poprzez jego produkcję jest dramatyczny. Docierają do mojej świadomości badania mówiące, że w idealnej diecie dla człowieka powinno znajdować się maksymalnie 2% mięsa. Większość chorób ma początek w złym odżywianiu. Wierzę, że jedząc więcej warzyw będę po prostu dłużej żył w zdrowiu.
Wracając do pytań rozpoczynających ten wpis pewnie wegetarianie z dłuższym stażem mają do perfekcji opracowane odpowiedzi na pytanie "ale rybę jesz?". Ja za każdym razem cierpliwie tłumaczyłem czym różni się wegetarianin od katolika w piątek.
Moją poprzednią niemal półroczną przygodę z wege zakończyły Święta Bożego Narodzenia AD 2014. Złamałem się, a potem poszło.
Tym razem przygotowałem się na to wyzwanie lepiej. Czekały mnie dwa dni u rodziny mojej żony, jeden u siebie i jeden w moich rodzinnych stronach.
Na te dwa dni w Chojnicach przygotowałem się jak na wojnę :) Rozpocząłem od wizyty w markecie i kupna trzech siatek warzyw, kasz i ziaren. W głowę mocno wbiłem sobie złotą zasadę Dominika - zawsze miej w pogotowiu worek kaszy i dużo surowych warzyw. Patrząc na siatki, które przytachałem ze sobą stwierdziłem, że po prostu nie będę w stanie być jakkolwiek głodny, nawet jeżeli 3/4 rozczęstuję. Przygotowałem z nich kilka wegetariańskich pewniaków, z których komponowałem kolejne dania w następnych dniach:
- namoczyłem fasolę, którą potem ugotowałem czyniąc ją bazą do pasztetu z białych warzyw, fasoli i kaszy jaglanej, który upiekłem sobie dyskretnie w piekarniku
- upiekłem 2 kilo buraków, które posłużyły mi do zrobienia sałatki, carpaccio z buraków oraz tradycyjnej ćwikły
- moja małżonka zrobiła zgodnie z wielkanocną tradycją jajka ale z pastą z awokado i pieczarkami, były przepyszne.
- w niedzielę rano na bazie białych warzyw, grzybów i zakwasu zrobiłem wegetariański żurek, który zrobił publiczną furorę, gdyż został zjedzony przez zatwardziałych mięsożerców, którzy się raczej nie zorientowali, że to żurek wege.
- otoczyłem się sałatami, papryką, pomidorami, natkami, kiełkami i dodawałem je wszędzie gdzie mogłem
żurek wegetariański |
carpaccio z pieczonych buraków z orzechami i fetą |
pasztet z fasoli i kaszy jaglanej |
To była ta łatwiejsza część Świąt, kiedy wiedziałem z jakim rywalem będę się mierzył i jakie środki zapobiegawcze muszę przedsięwziąć aby wygrać z pokusami w postaci tłustej kaczki, pieczeni z szynki, wędzonymi wędlinami, pasztetami, węgorzem czy smażonym dorszem.
Prawdziwy problem pojawił się dzisiaj. To miał być tylko obiad w drugi dzień Świąt w domu moich rodziców. Moja siostra robi rewelacyjne sałatki i kompletnie nie martwiłem się o nic. Wydawało mi się nawet, że przetrwam dzień bez demonstracyjnego nie-jedzenia-mięsa i z niczego nie będę musiał się tłumaczyć. No i bardzo się zdziwiłem, kiedy jedyny nie-mięsny półmisek na stole składał się z ... truskawek ze szpinakiem. Sałatka była rewelacyjna, ale musiałem się ratować kilkoma kromkami razowego chleba, a na koniec dopchać mazurkami.
Doskonale rozumiem Dominika, który jest wegetarianinem od wielu lat i jawnie mówi o tym, że NIENAWIDZI WESEL. Podobno wegetarianin na tradycyjnym polskim weselu je tylko ziemniaki i ciasto. Bo nawet do surówki trzeba wrzucić tuńczyka a jako posypać kawiorem. Przecież nie wypada podać potrawy "bez niczego" :)
Podsumowując Święta są do przetrwania jeżeli się dobrze do nich przygotujemy. Wegetariańskie potrawy mogą zastąpić wiele tradycyjnych mięsnych odpowiedników. Zasada jest jednak jedna: trzeba gotować samemu.
Na sam koniec jeszcze jedna puenta, związana z bieganiem, bo to przecież blog o bieganiu: będąc wege można biegać o każdej porze dnia i nocy. Nie trzeba odkładać biegania na kilka godzin po obiedzie, bo uczucie lekkości trwa cały czas.
Ciasto marchewkowe moja małżonka opanowała jakieś 10 lat temu kiedy pierwszy raz zacząłem przebąkiwać, że może by ograniczyć mięso :)
OdpowiedzUsuńPoza tym wszystkie ciasta są wege :) W sensie bez mięsa, o czym nie zapomniałem w czasie Wielkanocy ;)
Generalnie wegetarianizm nie jest czymś na co można przejść z dnia na dzień. To jest proces, do którego się dochodzi latami, aż w ktorymś momencie wewnętrzna potrzeba zmiany mówi, że to jest właśnie TEN moment i pociga za "cyngiel". Ale wtedy okazuje się, że jesteśmy gotowi, że nie jest to zachcianka, ale coś na co bardziej bądź mniej świadomie się przygotowywaliśmy. Choćby w taki sposób, że już kilka lat temu zrozumiałem, że do zup warzywnych nie ma sensu dodawać mięsa, że takich pasztetów różnego rodzaju zrobiłem wcześniej kilkadziesiąt, że kotlety mielone nie zawsze oznaczały to co mogą oznaczać, bo mielone to także mielona ciecierzyca... Wtedy okazuje się, ze jesteśmy po prostu gotowi do tej zmiany.