sobota, 5 marca 2016

Kącik biegowego melomana: Van der Graaf Generator - Still Life

Są na świecie płyty tak dobre, tak kompletne, tak wzruszające, że aż boję się o nich pisać. Choć biorę je ze sobą na bieganie od czasu do czasu - to boję się słuchać. Boję się, aby ten nimb wspaniałości zapamiętany z młodzieńczych lat nie opadł w zetknięciu z nową rzeczywistością.


Kiedy zapytasz się o mój ulubiony zespół odpowiem bez chwili namysłu - Van Der Graaf Generator. Kiedy będziesz drążyć, która płyta jest moją ulubioną będę krążył między Pawn Hearts, H to He i Godbluffem. Ale prawda jest taka, że nie mam dość odwagi, aby przyznać, że jest tylko jedna płyta VdGG, która może być tą jedną jedyną - Still Life. Boję się aby tą deklaracją nie zmienić tej intymnej równowagi między Still Life i mną, która trwa od 25 lat.

Pisałem już o tym przy okazji recenzji World Record. Najpierw był Beksiński i kaseta z różnymi kawałkami Petera Hammilla, potem Refugees nagrane pewnego wiosennego popołudnia z Muzycznej Poczty UKF. I w końcu kaseta nagrana w wypożyczalni płyt CD w nieistniejącej już od lat hali targowej we Wrzeszczu: strona A - Godbluff, strona B - Still Life.

Jestem niezwykle wdzięczny losowi, że w tamtym czasie mogłem nasiąknąć taką właśnie muzyką.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Podobne wpisy