Ciągle się zastanawiam czy nie opisywać, chociaż w kilku
zdaniach, każdej płyty, jakiej słucham w trakcie biegania. Bardzo często
mam pełno myśli, porównań i emocji, które zamieniam na zdania, którymi
samotnie pod nosem opowiadam sobie o tej muzyce.
Nie
chcę pisać szablonowych recenzji, opisywać utwór po utworze i osadzać je
w otoczeniu, które spowodowało, że brzmią tak a nie inaczej. Ważniejsze
są dla mnie własne emocje towarzyszące chwilom, kiedy poznawałem te
płyty oraz to jak brzmią w tych samych uszach po latach.
Wśród
albumów, które zabieram ze sobą wiele z nich jest starszych ode mnie.
Bardzo rzadko trafiają się nowości. Nowa muzyka ciężko do mnie trafia,
chyba że firmują ją "dobre stare" nazwiska.
Tak było właśnie z nową płytą Iggiego Popa - Post Pop Depression.
Słucham jej od dnia kiedy się ukazała. Nigdy nie byłem fanem Popa.
Pamiętam, że kiedyś dawno temu, na początku lat 90-tych obejrzałem w TV
fragment koncertu The Stooges, czyli pierwszego zespołu, któremu
dowodził Iggy. Tradycyjnie z gołą klatą, w pijanym transie wił się na
scenie i skakał w publiczność. Nie trafiło to do mnie... Kiedy parę lat
później, na przełomie tysiącleci szlajałem się co weekend po klubach nie
sposób było spędzić wieczoru bez The Passenger. Prawdę mówiąc
tylko na tyle znałem Iggiego Popa. Więcej o nim czytałem niż słuchałem.
Wiedziałem o tym, że mieszkał przez kilka lat z Davidem Bowie w Berlinie
i że była to głęboka przyjaźń. Bowie na początku stycznia pożegnał się
płytą Blackstar. Nie sposób słuchać płyty Iggiego Popa inaczej
niż przez pryzmat jego przyjaźni z Davidem. Może także jako przegnanie, z
Davidem, a może i ze sceną.
Nie będąc nigdy wcześniej jego fanem, nie mając na półce ani jednej płyty, Post Pop Depression
jest jakby muzyką skomponowaną pod moją wrażliwość. Wychwytuję w niej
elementy poetyki, która przenosi mnie w czasie do wczesnego Nicka Cave'a
i jego The Birthday Party, z drugiej strony dojrzałość i spokój
podchodząca aż pod samego Johnny Casha (to z pewnością zasługa Josha Homme) I jeszcze ten dostojny duch
wczesnego Roxy Music. Pewnie to gra moja wyobraźnia, ale naprawdę
chwilami słyszę jakby obok Iggiego Popa stały dwa Briany - Eno i Ferry.
Słuchałem Post Pop Depression
kilkaście razy. Ostatni raz w Wielki Piątek, biegając po Parku
1000-lecia w Chojnicach. Było pochmurnie, czasami kropił deszcz. No i powoli robiło się ciemno. Kiedy po 45 minutach płyta się skończyła po
prostu puściłem ją jeszcze raz. Będę wracał jeszcze do niej
wielokrotnie. Jak dla mnie to płyta roku 2016.
LISTA PŁYT PRZY KTÓRYCH BIEGAŁEM
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz