Wczoraj pisałem o
strachach związanych ze 150 kilometrowym biegiem Łemkowyna Ultra Trail. Dzisiaj o tym, dlaczego wierzę, że to się uda, choć statystyka przemawia raczej na niekorzyść, bo ze 150 osób rok temu bieg ukończyła ledwie połowa.
- Nadzieja nr 1 - Nie zlekceważę tego biegu
Robienie czegoś po raz pierwszy sprawia, że o każdy detal dba się bardziej niż przy rutynowych czynnościach. Biegłem już 150-tkę ale po płaskim. Biegałem też po górach - ale nigdy tak długiego biegu. Nie jestem gadzeciażem, ale chodzę po sklepach w poszukiwaniu bielizny termoaktywnej (nigdy wcześniej takiej sobie nie kupowałem). Z Michałem rozmawiam o czołówkach, bo wiem, że moja może nie wystarczyć. Zastananwiam się nad Mudclawami, choć raczej pozostanę przy swoich trailach Asicsa. Zadbam o dietę w kluczowych dniach przed biegiem powtarzając sprawdzone wcześniej rozwiązania (ze startu w Ardenach, gdzie na trasie czułem się wyśmienicie). Dodatkowo wykuję na pamięć profil trasy a miedzyczasy wypiszę sobie na ręku. I to co najważniejsze: trening. Nie jest może heroiczny, ale celowo styrałem się w sierpniu robiąc trzy maratony w niewiele ponad tydzień. Raz w tygodniu chodzę na górki w TPK i wyciskamy z tych naszych Trójmiejskich wzniesień tyle ile się da. A biegając po osiedlu - po kilka razy zaliczam wszyskie schody po drodze.
- Nadzieja nr 2 - Znam połowę trasy
"Aby do Chyrowej" - Będę to sobie powtarzał przez pierwsze 80 km. Fakt, że znam ostatnie 70 km trasy z zeszłorocznej edycji mocno mnie buduje. Wiem, że Cergowa to ostatnie ostre podejście. Nie zryje mi się głowa idąć w środku nocy kilometry asfaltem do Puław, bo już to wiem, że tam się po prostu będzie dłużyć. I wiem, że kiedy zobaczę konie na polanie będę już tylko o długość
The Dark Side of the Moon od mety. Znam też z autopsji te słynne 150 rodzajów błota. Nie będę się łudził, że dalej na trasie będzie lepiej. Wiem, że nie będzie.
Chcę czuć się nad ranem tak jak na starcie. A w Chyrowej tak jak w czerwcu w Dębkach. Limity czasowe wydają się na tyle rozsądne, że można ten bieg rozgrywać na wytrzymałość a nie szybkość. Wiem, że po każdym kryzysie przychodzi euforia. I wiem, że kiedy są takie chwile, że wydaje się, że już nic się z siebie nie wykrzesa - pół godziny później można truchtać z uśmiechem. To nie jest wyścig - to wyprawa.
- Nadzieja nr 4 - Głód mnie nie dopadnie
Zupa dyniowa, której nie spróbowałem rok temu w Puławach będzie na mnie czekać na 120 km. A stamtąd już tylko dwie górki do mety. Łemkowyna to także wyjątkowo rozbudowany bufet na trasie. Tak twierdzi wielu bywalców trailowych imprez. Tego biegu nie da rady zrobić na samych batonach. Ale porządny obiad w Chyrowej i spóźniona kolacja w Puławach zapewni odpowiednie paliwo.
- Nadzieja nr 5 - Wiem jak smakuje DNF
DNF po 67 km w Niepornym Mnichu bardzo mi pomógł. Dominik zapewne wklei mi w komentarzu link do filmiku
"Jesteś Zwycięzcą", ale mimo frontalnej ironii, jest w tym stwiedzeniu sporo prawdy. Znam uczucie, którego nie zna ten, kto wpadł na metę minutę przed limitem. Jeżeli nic sobie nie złamałeś ani nie urwałeś, tylko zdejmują Cię z trasy, bo zabrakło kilku minut na punkcie, kiedy masz siłę napierać dalej, ale nie możesz tego zrobić - czujesz się strasznie chujowo. I powtarzasz sobie wtedy, że już nigdy nie zlekceważysz żadnego biegu. Nie zlekceważysz żadnego detalu.
- Nadzieja nr 5 - Hania i Janek
Chłopaki z Tricity Ultra są w porządku. Spędzimy kupę czasu w samochodzie, będziemy spać w jednym pokoju i walczyć o kolejkę do łazienki. Ale na trasie będziemy pewnie widzieć się przez pierwsze 10 sekund po starcie. Każdy będzie rozgrywał ten bieg swoimi siłami i swoim tempem (choć chętnie bym dopadł któregoś z nich na 120 km i pociągnął do mety). Dlatego straaaaasznie się ucieszyłem widząc Hanię i Janka na liście startowej. Kiedyś przebiegliśmy wspólnie cały maraton u Rysia w Wituni. Liczę na to, że będziemy się przeplatać na trasie i wspólnie motywować do walki w ciemnościach.
Co jest większe? Suma moich strachów czy suma moich nadziei? Myślę, że się balansują. A za trzy tygodnie wrzucimy wszystko razem do wielkiej beskidzkiej praki, dorzucimy kilka łopat błota, włączymy wirowanie i oby nas Gabi z Krzyśkiem przewiesili przez sznurek w Komańczy.
Dobra, patrząc na mój obecny stan zdrowia i Twoje ostatnie dwa wpisy zaczynam się bać, że będziesz miał szansę kogoś ciągnąć od 120km...
OdpowiedzUsuńCześć, też mnie czeka debiut na ŁUT150 i także moja głowa pełna strachów. To czego się trzymam, to tego, że limity są tak ustawione, że to się do cholery powinno dać nawet przejść! Albo nie doceniam przesłynnego błota...
OdpowiedzUsuń