sobota, 17 października 2015

O tym jak zrobiłem Dominika w jajo


Ze snu wyrwał mnie dzwonek domofonu. Jeden sygnał. Zerwałem się z łóżka. Była godzina 7:07. Myśli skłębiły mi się w głowie. Pobiegłem do okna, na dole stał Dominik z plecaczkiem, gotowy do biegu nad morze i z powrotem. Jakieś 30 km. Tyle, że wczoraj poczułem, że mam już w tym tygodniu 40 km i nie koniecznie rozsądne będzie dokręcanie kolejnych 30 km na 7 dni przed startem sezonu... ba... startem życia - Łemkowyną Ultra Trail 150. Niestety nie byłem precyzyjny w komunikacji i bardzo na okrętkę chciałem się wyłgać z porannego biegu.

Na co dzień nie używam budzika. Może to głupie, ale jakieś 30 lat temu przeczytałem w jakiejś książce, że w nocy nasze ciała astralne podróżują poza ciałami fizycznymi i dźwięk budzika jest jak ukręcanie głów małym żółtym kurczaczkom. Staram się przewidywać ile snu potrzebuję i kładę się spać tak, aby bezstresowo obudzić się o wymaganej godzinie. Wyjątek stanowią tylko sytuacje "życia i śmierci".  No ale dziś moje ciało fizyczne zostało obudzone zanim astralne wróciło do doczesnej powłoki i jak zombie bez duszy otworzyło okno krzycząc pełne pogardy słowa:

- "Czemu mnie k*** budzisz o 7-mej?!?!"
- "Bo umówiliśmy się na bieganie?" - odpowiedział Dominik

Nie pamiętam, a może nie chcę powtarzać co powiedziałem, ale w efekcie Dominik obrócił się na pięcie, machnął ręką i pobiegł.

Po 10 minutach, kiedy ciało astralne zdążyło wrócić do fizycznego siadłem na łóżku i dopadł mnie potężny moralny kac. Zjebałem mojego przyjaciela za to, że stawił się na spotkanie ze mną o ustalonej porze :( Tego się nie dało naprawić. Dominik nie pobiegł nad morze, ale pokręcił się po Parku Oruńskim i wrócił po 10 km. Ta historia nie ma happy endu. Nie jest tak, że wszystko szło nie tak jak trzeba, ale na końcu się udało. Dominik pobiegł sam - i czuję się z tego powodu fatalnie.

* * *

Idąc biegać kilka godzin później czułem się jak zdrajca. W uszach brzmiały mi słowa, które kiedyś powiedział Michał: Wiesz, czemu najbardziej lubię bieganie? Bo prawdziwi biegacze są inni, jak się z kimś umawiasz, to nie ma bata, że Cię oleje. Nie to co w nogę czy w kosza, kiedy zawsze komuś coś nie pasuje i ciężko zebrać dwie drużyny do treningu. Biegacze są inni, bardziej honorowi, a nawet jak Cię zleją - to możesz biegać sam. 

Zgrałem do telefonu dwie pierwsze płyty Black Sabbath, przygotowałem moje nowe-pożyczone słuchawki (Sennheiser HD 25-1) i kiedy już miałem wychodzić zadzwoniłem do Kamila.

- Biegasz może dzisiaj?
- Taaak, właśnie miałem wychodzić, bo zostawiłem samochód na Morenie i muszę po niego pobiec.
- To może polecimy trochę dookoła, spokojnie, wolniutko 15 km?

Tym sposobem zdjąłem z głowy słuchawki, przeprosiłem Ozziego i pobiegłem do Kamila :) Pobiegliśmy najpierw do parku Oruńskiego, potem wzdłuż kanału Raduni do samego centrum Gdańska aby na wysokości dworca PKS trafić na początek żółtego szlaku. Wiele osób jest zdziwionych, że można się poruszać wzdłuż trójmiasta, pomiędzy osiedlami i ulicami, które doskonale znamy zza okien samochodu, ale tym razem - niemal wyłącznie leśnymi ścieżkami. I to nie płaskimi, ale bardzo mocno pofałdowanymi. Na tyle, że można tutaj rozgrywać biegi klasyfikowane jako biegi górskie.


Pokonaliśmy niespełna 17 km. Spokojnym tempem w granicach 6:00 min/km po bardziej płaskich odcinkach. Średnio 6:36 min/km przy 318 metrach przewyższenia + i 298 -.  Fajnie, fajnie.... ale dlaczego Łemkowyna jest 9 razy dłuższa i 18 razy wyższa ?? :D

1 komentarz:

  1. Pobiegał, porozmyślał, pozwiedzał nowe zakątki, wrócił, wykąpał się, zdrzemnął, wypił cydr i jest zajebiście :)

    OdpowiedzUsuń

Podobne wpisy