niedziela, 25 stycznia 2015

Wyprawa na Bursztynową Górę


Jest takie miejsce, gdzieś przy drodze na Kolbudy, które mijałem samochodem setki razy i zawsze zastanawiał mnie kierunkowskaz na Rezerwat Bursztynowa Góra. Szukając rano planu na niedzielne wybieganie jeżdżąc palcem po google maps doznałem olśnienia - może by tam pobiec? Od domu biegnąc dłuższą trasą przez las, i przy jeziorze Otomin mam tam około 12 km - w sam raz na średniej długości trasę.

Burszytnowa Góra to jedyny w województwie pomorskim nieożywiony rezerwat przyrody, a "eksponatem" w tym rezerwacie są pozostałości po odkrywkowych kopalniach bursztynu z czasów średniowiecza. Niby nic wielkiego, choć największy lej ma średnicę 40 metrów i 15 metrów głębokości. Ale świadomość, że ponad 500 lat temu, grupa pomorskich górników bursztynu kopała w tym miejscu tak głębokie leje (w wolnym czasie pomiędzy organizowaniem związków zawodowych i protestami przed domem wójta w Kolbudach w związku z za małym deputatem śledziowym i ograniczeniem 14-tek) robi wrażenie.

Chciałem też nazwać ten post "Biegowe pożegnanie Edgara Froese" - lidera legendarnej Niemieckiej grupy grającej muzykę elektroniczną - Tangerine Dream, który zmarł kilka dni temu. Zachowałem się jednak populistycznie, bo moich muzycznych wpisów prawie nikt nie czyta ;) Ale tym razem naprawdę o muzyce nie będzie prawe wcale. Muzyka będzie tylko tłem. Ilustracją do filmu.

Akt 1 Strafosfear


Pierwsze kroki po tygodniu bez biegania były bardzo ciężkie. Dlatego cieszyłem się, że biegnę sam, że mogę biec naprawdę wolno, że nie nadganiam za nikim, ani nie czuję się źle, że ktoś musi na mnie czekać. Do plecaka zapakowałem 0,5 litra napoju, który przygotowałem sobie z wygranej od Nutrendu za relację z Łemko. Wziąłem jeszcze jednego Voltaga, kurtkę na wiatr, do telefonu wrzuciłem 6 płyt Tangerine Dream i byłem gotowy. Na pierwszy ogień płyta, którą znam najlepiej i z którą przede wszystkim kojarzy mi się muzyka Edgara Froese: Stratosfear. Nie było wcześnie rano, bliżej było godziny dziesiątej niż mglistego poranka, ale niebo było bardzo depresyjne. Minąłem moje przydomowe jezioro i po 4 kilometrach głownie chodnika i dziurawego asfaltu przeciąłem obwodnicę i ruszyłem zielonym szlakiem w kierunku jeziora Otomin. Biegło się źle. Ciężko. Na szczęście mogłem biec powoli. Mogłem przejść na kilka chwil w marsz... 5 sarenek bacznie przyglądało się mi z oddali. Nie spłoszyły się, widać dobrze patrzyło mi z oczu.

Akt 2 Phaedra


Jezioro Otomińskie było całe zamarznięte, ale brak wędkarzy świadczył, że lód jest słaby. Fedra, żona Tezeusza to mityczna kobieta zła, oszalała, rozdarta pomiędzy grzeszną miłością. Ja wręcz przeciwnie - uspokajałem swój bieg. Zbieg, podbieg, zbieg, podbieg, zaczęło mi się podobać. Kilka łyków izotonika dodało mi świeżości. Dotarłem do leśnego rozdroża. Mniej więcej wiedziałem dokąd biec na azymut, ale na znaku gdzie szlak zielony krzyżował się z żółtym zobaczyłem tabliczkę - Burszynowa Góra - 2.5 km. Mogłem więc ograniczyć myślenie do szukania żółtych pasków na drzewie i powoli się rozpędzać leśną, częściowo zaśnieżoną, zmarzniętą ścieżką.

Akt 3 Force Majeur


Force Majeur - Act of God - Siła wyższa. W średniowiecznych kopalniach bursztynu nie ma raczej niczego ze sprawczej siły natury. Te kilkunastometrowe leje wyrzeźbiły ludzkie mięśnie, zapewne pod okiem pazernych Panów. Czy tak wiele zmienił się świat przez te 500 lat? Taka górnolotna refleksja naszła mnie w trakcie kilkuminutowego przystanku na uzupełnienie płynów i batonika nad skrajem największego z lejów Rezerwatu Bursztynowa Góra. Po przerwie ruszyłem - tym razem wyłącznie na azymut - w kierunku domu. Nie chciałem ułatwiać sobie drogi i zamiast nowo wybudowanym chodnikiem i drogą rowerową ruszyłem środkiem lasu.

Akt 4 Exit



Las się skończył nagle. Niemal zsunąłem się ze skarpy na brudną, asfaltową i całkowicie pustą w niedzielne południe drogę. Nic dziwnego. Byłem na tyłach industrialnej aglomeracji. Z jednej strony wysypisko Szadółki, a z drugiej wielkie hale i magazyny. Wszystko całkowicie martwe. Tylko stróż podejrzliwie łypał na mnie ze swojej stróżówki. W międzyczasie rozpoczęła się płyta Exit. Utwór pierwszy... przestroga przed zagładą nuklearną. Idealny timing. Ponieważ nigdy nie byłem w tym miejscu postanowiłem obiec cały ten industrial dookoła.

I tak historia tej wycieczki się kończy. Kilka kilometrów dalej przekroczyłem obwodnicę a stąd już tylko 2 km do końca mojej wyprawy. Ostatnie kilometry pokonałem dość żwawo, w okolicach 5 min/km. Łącznie przebyłem prawie 23 kilometry. Muzyka Tangerine Dream pięknie podzieliła mi dzisiejszą wyprawę na 4 malownicze etapy, choć przyznam, że bałbym się jej słuchać w lesie po ciemku.

Przez ostatnie 14 dni biegałem tylko 1 raz. Nie robiłem roztrenowania pod koniec zeszłego roku jak większość moich znajomych, ale to trochę "przymusowe" roztrenowanie styczniowe chyba można zaliczyć jako prawidłowe i regularne roztrenowanie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Podobne wpisy