środa, 23 lipca 2014

O tym jak nie chciało mi się biegać ale zmusili mnie do 50-tki

Tak. Pierwszy raz po 2 latach biegania poczułem, że zwyczajnie wolno mi doświadczyć uczucia, że biegać mi się nie chce. Są oczywiste wymówki, typu: wakacje, lato, zakup elektrycznego grilla balkonowego, sąsiedzka imprezka za sąsiedzką imprezką. Ale to tylko wymówki. Biegałem w dużo mniej sprzyjających warunkach. Ale teraz postanowiłem, że po prostu nie będzie mi się chciało biegać. Ostatnie półtora miesiąca to praktycznie tydzień w tydzień zawody: Maraton Mazury, 100KM na Hel, HM Żarnowiec, 33km w Kretowinach, Bieg w Skórczu...

Ostatni weekend miał być miarę wolny. Przez chwilę zastanawialiśmy się z chłopakami z TriCity Ultra nad zrobieniem UltraPelplina albo wypadem na Bieg Koguta do Kurzętnika połączonym z półmaratonem w Ostródzie. Stanęło na tym, że zrobimy sobie przyspieszony turystyczny II Cross Maraton Dookoła Jeziora Wdzydze. Rok temu, pod koniec sierpnia pobiegliśmy sobie tę trasę sympatycznie z Michałem w ~4,5h. Planowaliśmy więc wyjechać rano, przebiec w 4h zjeść pizze i wrócić do domów zanim nasze żony się zorientują, że nas nie ma.

Przygotowywałem się do tego biegu kompletnie nic nie robiąc i przez tydzień nie biegając. Michał robił akurat coś dokładnie innego, bo zarzynał się codziennie robiąc dwa treningi dziennie po 10 km w skwarze porannym i popołudniowym. Trochę ciekaw byłem tej konfrontacji zmęczenia materiału vs lenistwa.

Plan rozpoczął się po myśli. Pobudka o 4:30. I to był koniec planu :) Zamiast na 6:00 we Wdzydzach Kiszewskich wylądowaliśmy o 7:00. Ale po drodze trzeba było zaliczyć stację benzynową i kupić kubeczki do cydru :) Mniej więcej także o 7:00 skończyło się dla mnie bieganie a rozpoczęło cierpienie :)

Wdzydze Kiszewskie 7 rano. Ostatnia chwila szczęścia.
Niebieganie przez tydzień to był zły pomysł. Droga, którą rok temu pokonaliśmy w niepełne 5 godzin tym razem zajęła nam ponad 7. Oczywiście włączam w to trzy długie postoje sklepowo-knajpiane, jedno zgubienie się i jedną nieplanowaną zmianę trasy wynikającą z tego, że ośrodek w Borsku ogrodził się wbrew prawu do linii wody i trzeba go okrążać. Zamiast 42 km wyszło nam niemal 50 km w największym skwarze w jakim biegłem. Temperatura autentycznie dochodziła do 30 stopni. I baaaardzo mi się nie chciało biegać. Bardzo bardzo. Powtarzałem sobie wtedy w głowie moje blogowe motto - bieganie dookoła jeziora jest fajne, bo nie ma drogi na skróty, jeżeli pobiegniesz pół drogi - drugie pół musisz wrócić.

6 km przed metą poczuliśmy jednak niebywały magnetyzm pewnego miejsca, w którym odpoczywaliśmy pół godziny.

Reszta była już tylko dopełnieniem niedzieli. Zwyczajnie nie ma o czym pisać :)

Poniższy filmik to wersja całkowicie surowa. Montaż zajął mi 3 minuty. Nie ma muzyki. Bo biegnąc nie było muzyki w mojej głowie. Bez Michała, Jarka i Dominika nie dałbym rady i ściąłbym jezioro wpław. 


Morał: Przetrenowanie zwyciężyło z lenistwem. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Podobne wpisy