Ostatni weekend miał być miarę wolny. Przez chwilę zastanawialiśmy się z chłopakami z TriCity Ultra nad zrobieniem UltraPelplina albo wypadem na Bieg Koguta do Kurzętnika połączonym z półmaratonem w Ostródzie. Stanęło na tym, że zrobimy sobie przyspieszony turystyczny II Cross Maraton Dookoła Jeziora Wdzydze. Rok temu, pod koniec sierpnia pobiegliśmy sobie tę trasę sympatycznie z Michałem w ~4,5h. Planowaliśmy więc wyjechać rano, przebiec w 4h zjeść pizze i wrócić do domów zanim nasze żony się zorientują, że nas nie ma.
Przygotowywałem się do tego biegu kompletnie nic nie robiąc i przez tydzień nie biegając. Michał robił akurat coś dokładnie innego, bo zarzynał się codziennie robiąc dwa treningi dziennie po 10 km w skwarze porannym i popołudniowym. Trochę ciekaw byłem tej konfrontacji zmęczenia materiału vs lenistwa.
Plan rozpoczął się po myśli. Pobudka o 4:30. I to był koniec planu :) Zamiast na 6:00 we Wdzydzach Kiszewskich wylądowaliśmy o 7:00. Ale po drodze trzeba było zaliczyć stację benzynową i kupić kubeczki do cydru :) Mniej więcej także o 7:00 skończyło się dla mnie bieganie a rozpoczęło cierpienie :)
Wdzydze Kiszewskie 7 rano. Ostatnia chwila szczęścia. |
6 km przed metą poczuliśmy jednak niebywały magnetyzm pewnego miejsca, w którym odpoczywaliśmy pół godziny.
Reszta była już tylko dopełnieniem niedzieli. Zwyczajnie nie ma o czym pisać :)
Poniższy filmik to wersja całkowicie surowa. Montaż zajął mi 3 minuty. Nie ma muzyki. Bo biegnąc nie było muzyki w mojej głowie. Bez Michała, Jarka i Dominika nie dałbym rady i ściąłbym jezioro wpław.
Morał: Przetrenowanie zwyciężyło z lenistwem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz