sobota, 12 lipca 2014

Koncepcja harmonii i poprawności vs bieganie

Kiedy uwolnisz umysł od koncepcji harmonii i poprawności, możesz zrobić cokolwiek chcesz. 
Więc, nikt nie mówił mi, co mam robić i nie miałem uprzedzenia co robić. 

fragment okładki A Momentary Lapse Of Reason - Pink Floyd
Powyższy cytat dotyczy koncepcji tworzenia muzyki i padł z ust Giorgio Morodera w genialnym utworze Daft Punk "Giorgio by Moroder" z ich ostatniej płyty, z którą ciągle nie mogę się rozstać. Ma on jednak znaczenie w każdej płaszczyźnie aktywności. 

Chodzi o to, czy bieganie można porównać do stanu umysłu i czy jest ono dla nas raczej koncepcją harmonii, której stajemy się zakładnikiem, czy właśnie uwolnieniem od codziennej poprawności? 

Niedługo miną dwa lata jak rozpocząłem przygodę z bieganiem. Dziwię się, naprawdę podziwiam sam siebie, że zakładałem buty do biegania już ponad 400 razy i przebiegłem ponad 4000 km. Kiedy zaczynałem kompletnie nikt nie mówił mi co mam robić i nie miałem żadnych uprzedzeń co robić. Takie biegania dawało mi największą wolność. Mogłem przebiec tylko jedno kółko jeżeli miałem na to ochotę. Mogłem przebiec i dziesięć. Żadnego planu, żadnych zobowiązań wobec samego siebie, wobec czasu, terminów, dystansów. Kontuzje mnie oszczędzały i oszczędzają do dzisiaj, choć nie powinny biorąc pod uwagę wagę z jakiej startowałem. Urodzeni Biegacze i  Jedz i Biegaj dodały mi kolejnych skrzydeł. Bieganie 42 km całkowicie bez planu, z 9 pln w kieszeni, przebudzony o 5 rano po imprezie, wymykało się od jakiejkolwiek koncepcji harmonii i poprawności. 

Dominik powtarza mi to od samego początku. On zdecydowanie broni się przed tym, aby bieganie angażowało jego wolę. Człowiek ma jej zbyt mało, aby część jej poświęcać na bieganie - ono powinno być energią, która ładuje pokłady woli - a nie je zużywa. Najgorsze co może być to pokonywanie samego siebie aby wyjść na trening. Niby człowiek potem jest z siebie dumny, że ciemno, zimno, albo gorąco, chce się spać, ale nie, jak ten górnik co bierze w strudzone dłonie wiertło, biegacz zakłada buty i wykonuje obowiązek. Fajnie jest się potem pochwalić, że jestem taki mocny, mam taką silną wolę, nie poddaję się nigdy i walczę (ze sobą) i zmuszam się i biegam. Owszem. Można i tak. Ale według koncepcji Dominika o ograniczonych pokładach silnej woli mogą tak robić ludzie, dla których priorytetem jest własnie bieganie, jest ich pracą, ich dolą i niedolą, jedynym, lub jednym z niewielu sensów egzystencji. Zwyczajny człowiek wcześniej czy później się wyczerpie. W końcu wybierając pomiędzy pracą, która pochłania podkłady woli, rodziną, dziećmi, które w każdym zdrowym układzie są priorytetem i kilkoma hobby, w którymś momencie można się zwyczajnie wypalić. Nie wyjść na trening, bo zabraknie motywacji.

Z drugiej strony bieganie, może działać odwrotnie. Być mechanizmem, który oddaje energię woli, a nie ją pochłania. Być jak słuchanie muzyki. Czy zdarza nam się słuchać muzyki dlatego bo tak trzeba? Na przykład wstać o 5 rano, ochlapać twarz zimną wodą i słuchać The Division Bell - Pink Floyd tylko dlatego, że obiecaliśmy sobie słuchać Pink Floyd co najmniej co drugi dzień? Znalazłbym pewnie i dość woli i czasu (po długich negocjacjach w domu) aby poświęcić całą niedzielę od rana do wieczora na przesłuchanie całej dyskografii Pink Floyd, ale czy to miałoby sens? Pewnie tak, pod warunkiem, że chciałbym wystartować w konkursie wiedzy o Pink Floyd. Może nawet i wygrałbym ten konkurs, albo zajął dobre miejsce, a w kolejnym konkursie poprawiłbym się o kilka kolejnych miejsc, bo jeszcze dokładniej znałbym ich dyskografię. Wieczorami podglądałbym jak znajomi na Spotify słuchają Dark Side of The Moon, więc słuchałbym Dark Side Of The Moon także i jeszcze Wish You Were Here extra! Ale czy słuchanie Pink Floyd sprawiałoby mi wtedy przyjemność? 

Obserwuję siebie przez te dwa lata i odkrywam, że bieganie jest dla mnie na szczęście uwolnieniem się od koncepcji poprawności. Inaczej bym już tego nie robił. Tak sobie myślę, że progres moich wyników mógłby być dużo lepszy gdybym stosował się jakichkolwiek zasad, a nie robił tylko na co w danym momencie mam ochotę. Ale boję się, że jeżeli to stanie się moim celem - to będzie początek końca. Coraz lepsze wyniki są jedynie wypadkiem przy pracy. Wydaje mi się, że nawet mimowolnie tak kreuję rzeczywistość, aby nie musieć mierzyć się z wynikami na zawodach. Majowy bieg Gdyński pobiegłem po dwóch parkrunach tego samego dnia wcześniej. Bieg Świętojański był środkowym elementem wyprawy na Hel. W Kwidzynie biegłem prosto po weselu, bez szansy na sen i wytrzeźwienie. Maraton Mazury zacząłem zdecydowanie za ostro jak na moje możliwości tylko po to aby odpowiedzieć sobie na pytanie, czy naprawdę jest ta ściana czy ludzie jakieś głupoty opowiadają. Była. Ale wciąż biegam bez uprzedzeń. Nikt mi nie mówi jak mam biegać i całe szczęście. Zacząłem ostatnio czytać jedną z książek Skarżyńskiego, bardzo mi pasuje jego inżynierskie podejście do tematu... ale ja nie chcę tego wiedzieć, bo stanę się niewolnikiem tej wiedzy. Zamiast trenowania siły biegowej wolę podwórkową szarlatanerię "wbiegnijmy na tę górkę, to nam się inne mięśnie zmęczą i w ogóle nie będziemy zmęczeni". Zamiast długiego wybiegania wolę usłyszeć: "może polecimy do Pelplina, to tylko 72 km, no stress, ściany nie ma - jest tylko złe odżywianie, zjemy coś w Tczewie i będzie git". Zamiast biegać wtorek-środa-czwartek-sobota-niedziela dużo bardziej leży mi otrzymać wiadomość na fejsie w stylu "kto dziś biega??"  

Kiedy uwolnisz umysł od koncepcji harmonii i poprawności, możesz zrobić cokolwiek chcesz :)

1 komentarz:

  1. Bardzo trafna metafora ze słuchaniem muzyki. Kiedy zmieniamy cel z punktu w czasie na proces, który chcemy robić przez całe życie, przestajemy się spinać bieżącymi wynikami. Ktoś przebiegł maraton poniżej 3 godzin po pół roku ciężkiego treningu? Super - pogratulować! Za 3 lata może już o bieganiu nie pamiętać, bo wkręci go wspinaczka i wyprawa na Mount Blanc albo skoki ze spadochronem.

    Jeśli traktujesz bieganie jako wyzwanie, skupiasz się na rekordach, osiągniesz je dzięki woli i ciężkiej pracy. Bieganie jednak będzie wtedy środkiem do celu. W końcu ci się znudzi albo przytłoczy, bo biegają miliony ludzi i każdy piłuje te same rekordy na tych samych dystansach. Nie krytykuję tego podejścia - są dziedziny, w których stawiamy sobie ambitne cele i osiąganie ich buduje nasze poczucie własnej wartości. Nie musisz kochać na całe życie :)

    Ale jeśli czujesz, że bieganie stało się nieodzowną częścią życia, tak jak jedzenie czy muzyka, to wyniki tracą znaczenie. Czas i tak zrobi swoje- po 10 latach będziesz jak dziki mustang, który wydaje się stworzony do biegania. Bez wysiłku będziesz osiągał wyniki w pierwszych 10% imprez amatorskich, a jeśli przyciśniesz to i lepsze. Ktoś powie, że to geny - bzdura - czas i regularność zrobią swoje.

    OdpowiedzUsuń

Podobne wpisy