poniedziałek, 19 września 2016

Kącik biegowego melomana: Suzanne Vega - 99.9 f°


Jest wrzesień 1992 roku. Pierwszy raz w życiu wyjechałem na "zachód". Kuzynka zaprosiła mnie i siostrę na kilkanaście dni do Paryża. Mam 15 lat. Oczywiście robią na mnie wrażenie wszystkie zabytki i muzea, sieć metra i witryny w sklepach. Ale jest jedno miejsce w całym Paryżu, które całkowicie mnie paraliżuje ze szczęścia. Do tego stopnia, że błagam starszą siostrę, aby na jeden pełny dzień mnie po prostu tam zostawiła, poszła robić co chce i wróciła wieczorem. Tym miejscem jest gigantyczny, piętrowy Virgin Megastore na polach elizejskich.


Dwa piętra pełne muzyki. Mogłem dotknąć każdej płyty, często ciężko dostępnej w Polsce. Dodatkowo cała jedna ściana była obstawiona stanowiskami do słuchania wydawanych wtedy nowości. To tam pierwszy raz w życiu posłuchałem - na stojąco, ale w całości - Amused To Death - Rogera Watersa. Jednak na prawo od Watersa była jeszcze jedna płyta: wydana 8 września czwarta w dorobku płyta Suzanne Vegi - 99.9 f°.  Kiedy kończyłem Watersa - przesuwałem się w bok na Vegę. Kiedy kończyłem Vegę - dalej na prawo zakładałem na uszy Bone Machine - Toma Waitsa. Następnie wracałem na Watersa i tak spędzałem większość dnia.

Suzanne Vega to śpiewająca kobieta, jakich obecnie trudno szukać na szczytach list przebojów. Oczywiście są gdzieś poukrywane w świecie indie-rocka czy indie-folku. Przełom lat 80/90 był jednym z bardziej niesamowitych i sprawiedliwych czasów, kiedy na topie byli Ci - którzy potrafili tworzyć, a nie tylko być odpowiednio spreparowanym przez modę. Pozostając w kręgu kobiet: kto nie pamięta z tamtych czasów Tanity Tikaram, Enyi czy Sinead O'Connor? Suzanne Vega i jej Luka czy Tom's Dinner wydane na wcześniejszych płytach sprawiły, że 99.9 f° została zakwalifikowana do najważniejszych płyt września 1992.

Kiedy wczoraj biegałem z płytą 99.9 f° w słuchawkach czułem się dokładnie tak samo jak wtedy, w 1992 roku. Odmłodziłem się o 24 lata. Dla wielu innych recenzentów nie jest to najlepsza płyta w karierze Suzanne, ale ja wielbię dosłownie każdy z niej utwór, każdą nutę, przez pełne 38 minut, począwszy od Rock in this Pocket aż po Private Goes Public. Żadna jej poprzednia ani późniejsza płyta nie wywołuje we mnie tylu emocji.

Suzanne Vega była na koncercie w Gdańsku w czerwcu tego roku. Szkoda, że o tej miłości przypomniałem sobie dopiero po wakacjach. Mam nadzieję nie popełnić tego błędu przy nadchodzących październikowych koncertach New Model Army.

* * *

Szukając w necie zdjęcia paryskiego megastoru Virgin znalazłem także jego obecne zdjęcie. To jak wygląda teraz symbolizuje gdzie podziała się prawdziwa Muzyka. Ta stara została w naszych głowach. Ta nowa zeszła do podziemi. Ale nie ma dla Niej miejsca na głównych scenach.


LISTA PŁYT PRZY KTÓRYCH BIEGAŁEM

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Podobne wpisy