wtorek, 29 marca 2016

Kącik biegowego melomana: Iggy Pop - Post Pop Depression

Ciągle się zastanawiam czy nie opisywać, chociaż w kilku zdaniach, każdej płyty, jakiej słucham w trakcie biegania. Bardzo często mam pełno myśli, porównań i emocji, które zamieniam na zdania, którymi samotnie pod nosem opowiadam sobie o tej muzyce.

Nie chcę pisać szablonowych recenzji, opisywać utwór po utworze i osadzać je w otoczeniu, które spowodowało, że brzmią tak a nie inaczej. Ważniejsze są dla mnie własne emocje towarzyszące chwilom, kiedy poznawałem te płyty oraz to jak brzmią w tych samych uszach po latach.

Wśród albumów, które zabieram ze sobą wiele z nich jest starszych ode mnie. Bardzo rzadko trafiają się nowości. Nowa muzyka ciężko do mnie trafia, chyba że firmują ją "dobre stare" nazwiska.


Tak było właśnie z nową płytą Iggiego Popa - Post Pop Depression. Słucham jej od dnia kiedy się ukazała. Nigdy nie byłem fanem Popa. Pamiętam, że kiedyś dawno temu, na początku lat 90-tych obejrzałem w TV fragment koncertu The Stooges, czyli pierwszego zespołu, któremu dowodził Iggy. Tradycyjnie z gołą klatą, w pijanym transie wił się na scenie i skakał w publiczność. Nie trafiło to do mnie... Kiedy parę lat później, na przełomie tysiącleci szlajałem się co weekend po klubach nie sposób było spędzić wieczoru bez The Passenger. Prawdę mówiąc tylko na tyle znałem Iggiego Popa. Więcej o nim czytałem niż słuchałem. Wiedziałem o tym, że mieszkał przez kilka lat z Davidem Bowie w Berlinie i że była to głęboka przyjaźń. Bowie na początku stycznia pożegnał się płytą Blackstar. Nie sposób słuchać płyty Iggiego Popa inaczej niż przez pryzmat jego przyjaźni z Davidem. Może także jako przegnanie, z Davidem, a może i ze sceną.

Nie będąc nigdy wcześniej jego fanem, nie mając na półce ani jednej płyty, Post Pop Depression jest jakby muzyką skomponowaną pod moją wrażliwość. Wychwytuję w niej elementy poetyki, która przenosi mnie w czasie do wczesnego Nicka Cave'a i jego The Birthday Party, z drugiej strony dojrzałość i spokój podchodząca aż pod samego Johnny Casha (to z pewnością zasługa Josha Homme) I jeszcze ten dostojny duch wczesnego Roxy Music. Pewnie to gra moja wyobraźnia, ale naprawdę chwilami słyszę jakby obok Iggiego Popa stały dwa Briany - Eno i Ferry.

Słuchałem Post Pop Depression kilkaście razy. Ostatni raz w Wielki Piątek, biegając po Parku 1000-lecia w Chojnicach. Było pochmurnie, czasami kropił deszcz. No i powoli robiło się ciemno. Kiedy po 45 minutach płyta się skończyła po prostu puściłem ją jeszcze raz. Będę wracał jeszcze do niej wielokrotnie. Jak dla mnie to płyta roku 2016.

LISTA PŁYT PRZY KTÓRYCH BIEGAŁEM

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Podobne wpisy