Zabieram się do tego wpisu od kiedy tylko rozpocząłem prowadzenie bloga. Dziś mija dokładnie
pierwsza rocznica kiedy pierwszy raz w życiu
przebiegłem dystans maratonu. Im więcej czasu upływa, tym coraz bardziej mitologizuje ten dzień. Postanowiłem go więc opisać, póki jeszcze jest w nim więcej prawdy od historycznej fikcji.
Nie biegałem jeszcze nawet pełnego roku. Niewiele wcześniej porwałem się na dystans 30 km i ledwo to przeżyłem. Czytałem właśnie
Jedz i Biegaj Scotta Jurka i postanowiłem na 10 dni spróbować diety ściśle wegańskiej. Tak aby trochę lepiej zrozumieć tę książkę, trochę aby utożsamić się z autorem. Utożsamianie szło mi na tyle dobrze, że nie skończyłem wyłącznie na 10-dniowym weganizmie, ale postanowiłem robić długie wybiegania. Nie, nie marzyłem wtedy, żeby przebiec maraton, ale wiedziałem, że 30 km w niedzielny poranek to fajny i gigantyczny jak dla mnie wtedy dystans.
Scott Jurek miał kolegę Dusty'ego, który opijał się niemiłosiernie przed zawodami i spokojnie dawał radę. To było wręcz romantyczne - biegać na kacu długie wybiegania. Co więcej, to wpisywało się w moje, typowo polskie postrzeganie niedzielnego poranka, gdzie każdy normalny człowiek odsypia sobotni wieczór, a romantycy - biegają :)
Szczęście moje, że z sobotniego wieczoru 8 czerwca 2013 roku ostało się jedno zdjęcie w komórce.
To sąsiedzka partyjka robali. A jak każdy wie, robale i whisky to dobrana para. Wieczór był zatem bardzo udany...