czwartek, 3 kwietnia 2014

Fugazi vs Moonmadness


W ramach ładowania baterii motywacją do biegania wróciłem do sprawdzonych sposobów. Kilkanaście minut przed półką z płytami, precyzyjne wybory albumów i już nie mogłem doczekać się wyjścia na scieżki!


FUGAZI
Na pierwszy ogień poszedł mega klasyczny album art-rockowy lat 80-tych: Marillion - Fugazi. To niesamowite, że minęło już 30 lat od premiery tej płyty. Ja pierwszy raz usłyszałem ją gdzieś w 89 roku. Adoratorzy mojej starszej siostry zawsze przekupywali mnie kasetami z nową muzyką, którą chłonąłem pełnią ducha i całkowicie dawałem im spokój. Tak poznałem Amonia Avenue - Alan Parsons Project, czy takie klasyki jak debiut Led Zeppelin czy Appetite For Destrusction - Guns N'Roses. W ten sposób także poznałem Fugazi.

Po 30 latach ta płyta wciąż brzmi znakomicie, rock progresywny pulsuje w moich żyłach a nogi same biegną do przodu. Od pierwszych słów pierwszego na płycie Assassing poczułem skrajną ekstazę stanu w jakim się znalazłem. Przede mną 45 minut biegu i cała płyta do przesłuchania.

I am the assassin, with tongue forged from eloquence.
I am the assassin, providing your nemesis.

Nie byłem w stanie biec wolno. Ścigałem się z rowerami, sadziłem susy z górki, po schodach wbiegałem jak Rocky, zbiegałem po betonowych płytach w kompletnym mroku. W pewnym momencie zaświtało mi w głowie aby fizycznie zmierzyć się z tą płytą. Kto będzie szybszy? Czy ja przebiegnę 10 km czy wybrzmi ostatnia jej nuta? 45 minut 57 sekund.... to jeszcze nie ten czas, nie ta forma. Dziś wygrało Marillion. Zabrakło mi dwóch minut. Ale jeszcze ścigniemy się w tym roku, i sorry Fish, ale tym razem ja będę szybszy :)

Poniżej jeszcze jeden suwenir. Mój bilet z koncertu Fisha z 97 roku z Kwadratowej.



MOONMADNESS
Nie minęło 12 godzin od wyścigu z Marillion a ponownie byłem na nogach. Układ dnia w pewnym sensie wymusił na mnie poranne bieganie. Nie protestowałem, tylko ślamazarnie ubrałem się i wrzucając na uszy Moonmadness zespołu Camel powoli wyruszyłem przebijać się przez zimny poranek. Może to ciężar Fugazi w nogach, może ciężar poranka, albo po prostu tak się biega w rytmie Camela, ale średnie tempo miałem minutę gorsze niż poprzedniego wieczora i kompletnie nic z tym nie byłem w stanie zrobić.

Moonmadness to płyta z 1976 roku i jest w mojej opinii kwintesencją stylu tego zespołu. Jest wszystko co powinno się znaleźć na klasycznym art-rockowym albumie: zmiany rytmu, zmiany melodii, solówki gitary, partie fletu... Ale z pewnością nie jest to płyta do szybkiego biegania :)

The sun has left the sky
 Now you can close your eyes
 Leave all the world behind until tomorrow

Powyższy fragment utworu Song Within A Song dokładnie oddaje ducha całej płyty. Bieganie o poranku z Moonmadness na uszach to jak bieganie we śnie.

W 1997 roku koncert zespołu Camel to był mój pierwszy koncert z prawdziwego zdarzenia na jakim byłem. Podróż do Warszawy, oldchoolowe bilety do Sali Kongresowej, niesamowity wieczór na trasie Harbour of Tears...


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Podobne wpisy