czwartek, 23 marca 2017
Kącik biegowego melomana: The Cars - Heartbeat City
Moim poprzednim wpisem o Eltonie Johnie sam sobie udowodniłem, że słuchanie muzyki bez klapek, które określają-ograniczają gatunki, w których się poruszamy jest czymś, co czego musiałem dojrzeć. Ale był kiedyś jeszcze jeden okres w moim życiu - wtedy kiedy zaczynałem świadome słuchanie. Kiedy każda nazwa jaką usłyszałem w radio brzmiała magicznie, każda zapowiedź prezentera w III programie PR powodowała, że wyciągałem z najciemniejszych zakamarków mojej szafki czystą kasetę - najbardziej deficytowe dobro końca lat 80-tych - i nagrywałem to co szło w eter.
W pewnym sensie nie znałem wtedy gatunków. Muzyka albo się podobała albo nie. Dopiero później powstały szufladki, do których wrzucałem i katalogowałem kolejne muzyczne zdobycze.
Myślę, że był to rok 1989, kiedy w jednym tygodniu, około 19:00, od poniedziałku do piątku była w trójce godzina z The Cars. Przez długie lata nie miałem nawet świadomości, że jest to zespół amerykański. Nigdy nie potrafiłem nazwać ich muzyki, nawet dzisiaj nie potrafię. Czy to jest zespół nowofalowy? Postpunkowy a może po prostu popowy? To nie miało znaczenia.
W poniedziałek po prostu słuchałem. We wtorek, kiedy puszczona była w całości płyta Candy-O jeszcze potrafiłem powstrzymać się od nagrywania, ale kolejne dni i kolejne płyty: Panorama, Shake It Up i przede wszystkim Heartbeat City wylądowały na taśmie marki BASF. Dokładnie takiej:
Ta ostatnia, Heartbeat City z 1984 roku najbardziej wymieszała się z moją krwią. Słuchałem jej najczęściej ze wszystkich. Nawet kiedy kilka lat później delektowałem się art rockiem spod znaku Van der Graaf Generator, jazz-rockowym King Crimson czy psychedelią z kręgu Current 93 to kilka płyt poznanych jeszcze w podstawówce, pod koniec lat 80-tych nigdy nie zostało wypartych poza krąg mojego uwielbienia. Jednym z takich moich prywatnych odjazdów jest właśnie Heartbeat City -The Cars.
Drive zna pewnie każdy. To klasyka tańca-przytulańca ze szkolnych dyskotek. Ale Heartbeat City jako płyta doskonale radziła by sobie gdyby tego przeboju tutaj nie było. Jak większość płyt, które opisuje w moim kąciku i ta jest spójna do tego stopnia, że słucha się jej wyłącznie w całości. Bardzo ciężko jest przerwać, wyłączyć w połowie. Miasto o bijącym sercu nigdy nie zasypia, masz tutaj wszystko czego potrzebujesz, jest miejsce dla każdego...
I jeszcze jedno - niezbyt często opisuję w kąciku muzykę tak bardzo rytmiczną jak The Cars. Może - patrząc na nazwę zespołu - jest dedykowana do snucia się wielkim amerykańskim krążownikiem po równie szerokich ulicach Bostonu albo innego amerykańskiego miasta. Ale kiedy zakładam słuchawki i biegnę chodnikiem wzdłuż ruchliwej ulicy to czuję, że ta muzyka jest właśnie dla mnie, dla spoconego wyrzutka z trudem łapiącego oddech i odliczającego kolejne latarnie ustawione wzdłuż chodnika.
Ciekawym zbiegiem okoliczności, kiedy szykowałem się do biegu w rytm bijącego serca miasta opisanego przez The Cars, Michał wysłał mi zdjęcie:
To jest dopiero Hearbeat City!! Ciekawe co tam miałeś Michale w tych małych słuchaweczkach?
LISTA PŁYT PRZY KTÓRYCH BIEGAŁEM
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Sidney Polak?��
OdpowiedzUsuńech, Tomku wracałem z próby i odsłuchiwałem nowy aranż Warszawy "...Za oknem zimowo zaczyna się dzień
OdpowiedzUsuńZaczynam kolejny dzień życia
Wyglądam przez okno, na oczach mam sen
A Grochów się budzi z przepicia ..."
Nie tylko przypomina Sidney'a Polaka ale i słucha bębnów Sidney'a.:D
OdpowiedzUsuń