wtorek, 2 maja 2017

70 km dookoła Jezioraka


Z rodzicami pod namiotem byłem tylko jeden jedyny raz. To było około 30 lat temu, jedna noc z soboty na niedzielę. Moi rodzice w jednym namiocie, ja z siostrą w drugim. Obok cała wielka familia mojego kuzynostwa z Elbląga. Tę noc pod namiotem spędziłem na wyspie Bukowiec na Jezioraku. To taka "wyspa" i "nie wyspa" jednocześnie, bo można na nią dojechać samochodem. Pogoda była wtedy fatalna, strasznie zmarzliśmy w nocy. Za dnia padało, ale dla dzieciaków to kompletnie nie sprawiało problemu, były kajaki, wędkowanie, kąpiele w zimnej wodzie między trzcinami po kostki w mule, a potem ognisko, przygoda... Takie jest moje pierwsze wspomnienie Jezioraka.

 
Obiegnięcie Jezioraka planowałem przynajmniej od dwóch lat. Za to od roku już bardzo bardzo konkretnie. Chciałem to zrobić jeszcze przed Sudecką Setką AD 2016, ale wtedy kumple mi się wykruszyli z powodu kaskady różnych kontuzji. A samemu, jakoś tak bez sensu, skoro biegnąc z takim Kamilem miałbym na półmetku biegu ciepły obiad podany na stole w domu jego rodziców, który leży rzut beretem od linii brzegowej Jezioraka.

Jeziorak to szóste największe jezioro w Polsce. Ustępuje tylko dwóm mazurskim gigantom: Śniardwy i Mamry, dwóm z zachodu Polski: Dąbie i Miedwie oraz jezioru Łebsko - które obiegliśmy rok temu. Jezioro nie ma regularnego kształtu i próbując obiec je non-stop przy linii brzegowej trzeba by poświęcić na tę wyprawę przynajmniej dwa dni. Biegnąc natomiast z punktu A do punktu A, ale od drugiej strony można uwinąć w ciągu dnia, bo obwód wynosi około 70 kilometrów.

Ten weekend majowy był celem na to jezioro od kilku tygodni. Chcieliśmy zamierzyć się na niego ekipą sprzed roku, która zrobiła Łebsko, czyli: Dominik, Michał, Kamil i ja. I tutaj praktycznie moja rola w organizacji tego biegu się skończyła. Kamil jest Iławiakiem z urodzenia, tutaj skończył szkołę, tutaj mieszkają jego rodzice i nawet żonę jak szukał, to znalazł taką z Iławy :) Datę biegu na 1 maja ustaliśmy metodą wykluczeń. Kiedy każdy z nas podał jakie daty z tego długiego weekendu mu pasują - w zbiorze wspólnym pozostała tylko jedna pozycja: Międzynarodowe Święto Pracy - 1 Maja.

Tego dnia postanowiliśmy wybrać się na najdłuższy 1 majowy pochód - 70 km dookoła Jezioraka.

* * *
Pobudka wydawała się trudna. Dosłownie kilka godzin wcześniej wróciłem z Barcelony i położyłem się spać kilka minut po drugiej w nocy. Nie ryzykowałem z ciałem astralnym i nastawiłem budzik na 5:30. Trzy godziny snu. Śniło mi się, że stroję gitarę, ale za cholerę nie może się dobrze nastroić. Nagle dostaję "pac w buzię" i budzą mnie słowa mojej małżonki: "wyłącz ten budzik!!!". Zerwałem się w sekundę. 

Czy można spakować się ultra w 15 minut? Można. Co jest potrzebne? Plecak, buty, coś do ubrania na teraz i coś do ubrania na zmianę. No i karta z paypassem :) Żadnego nabożeństwa z układaniem w piramidki: bufek, żeli, bananów, czapeczek i rękawków kompresyjnych dzień wcześniej i wrzucania fotek na insta. Inna sprawa, że nie miałem na to czasu :)

5:45 wyszedłem z domu i czekałem na Kamila. On sam wyszedł kilka minut wcześniej i skrobał szyby. Były 2 stopnie powyżej zera, ale miało zrobić się cieplej. Prognozy mówiły o 14 stopniach, czystym niebie i wietrze. W sumie fajnie, lepiej tak niż miałoby padać. Niebo będzie ładne i będzie bardziej pozytywnie. 


Zgarniamy Dominika i jedziemy po Michała. Mimo trzech godzin snu czuję się doskonale i świeżo. Praktycznie całą drogę E7 zanudzam chłopaków opowieściami o Hiszpanii, że koniecznie trzeba znaleźć tanie loty do Barcelony i pojechać tam na bieganie wzdłuż wybrzeża. 

Po półtorej godzinie jazdy skręcamy w prawo na miejscowość Zalewo. Chcemy zacząć na północnym krańcu Jezioraka aby mniej więcej w połowie trafić do Iławy na obiadek i chwilę odpoczynku. Robimy szybkie zakupy na stacji benzynowej (dwa snickersy, izotonika nie kupuję, bo litr ma dla mnie Kamil) i szukamy gdzie można zostawić auto. 


Podjeżdżamy do wsi Rudnia, trochę na azymut, polną drogą, szukając linii brzegowej. Tafla Jezioraka mieni się z daleka. 


Zatrzymujemy się przy gospodarstwie, przy którym kręci się rolnik. 

- Czy można tutaj zaparkować, zostawić samochód do wieczora?
- Można! Gospodarz na pewno się zgodzi!
- A te psy co luzem biegają to... da się obok nich przejść? - wciąż pytamy przez okno samochodu
- Eeeeee... te dwa są spokojne, ten tutaj to może się rzucić i ciapnąć, ale tamten co biega dalej to heheh hehehe, tamten to może pożreć. 

Patrzymy na tę watahę psów obszczekujących nasze opony i powoli, patrząc się na siebie porozumiewawczo, decydujemy o włączeniu biegu wstecznego i spadamy z tego miejsca :)

Dwa kilometry dalej trafiamy na postpegeerowską oazę składającą się z dwóch bloków na środku niczego i parking przy garażach. Miejscowość nazywa się Rąbity. Parkujemy, nawiązujemy konwersację z mieszkańcem tego miejsca pytając się czy można tu zostawić samochód oraz jak najłatwiej ominąć Rudnię z dzikimi psami :)


Kilka minut po 8-mej wlewamy izotoniki do bukłaków, włączmy zegarki/endomondo i ruszamy w las. Słońce jest piękne. 


 Mimo 6-7 stopni w powietrzu dosłownie po kilkuset metrach ściągam dwie warstwy, które mam na sobie zostaję w samej czerwonej koszulce parkruna. Rozbierają się wszyscy. Okazuje się, że dwóch z nas ma czerwone koszulki a dwóch białe. 

- Wyglądamy trochę jak flaga. - zauważa Kamil. Dobry timing :)

Tempo 6:30-7:00. Michał tradycyjnie 50 metrów przed nami samotnie, my tasujemy się między sobą biegnąć dwójkami w różnych konfiguracjach. Czasem zatrzymamy się aby zrobić jakąś fotkę, porozglądać po okolicy. 


Po 10 km Kamil i Michał trochę odrywają się do przodu, zaś ja z Dominikiem biegniemy w duecie za nimi i analizujemy świat na każdy z możliwych sposobów, od tych poważnych aż po perspektywę głupawki. Wędrujemy w dyskusjach od Freuda aż po politykę zagraniczną kraju wrzucając pomiędzy wszystkie aspekty psychologii i ekonomii. Oczywiście już ledwo co z tego pamiętam :)

Charty czekają na nas gdzieś w okolicach wieży widokowej w Siemianach. Śmieszna to miejscowość. Bardzo ładna, czysta, turystyczna, ale większość szyldów lokalnych biznesów (hotele, agroturystyki, knajpy) jest pisana gotyckim krojem pisma :) Robimy pamiątkowe fotki i lecimy dalej. 



Michał tym razem pogonił przodem samotnie. 

- Będziesz przebiegał koło znaku kierującego na ośrodek wypoczynkowy TVP za kilka kilometrów, skręć tam w lewo w las - krzyknął Kamil do uciekającego z przodu Michała.
- Będziesz przebiegał koło znaku kierującego na ośrodek wypoczynkowy TVP za kilka kilometrów... - usłyszał Michał. 

Kiedy kilka km później dobiegliśmy do kierunkowskazu zadzwoniłem do Michała:

- Michał, gdzie jesteś? 
- Biegnę sobie prosto!
- A czemu nie skręciłeś?
- Przy znaku TVP?
- No tak!
- A miałem tam skręcić? 
- A Kamil Ci nie mówił?
- Noooo mówił, że taki znak będzie... 

Dzięki tej małej pomyłce Michałowi jako jedynemu udało się tego dnia zrobić ponad 70 km. Nam zabrakło kilkuset metrów. 

W tym momencie rozpoczął się jeden z fajniejszych fragmentów biegu. W nogach było niecałe 30 km, więc nikt jeszcze jakoś zmęczony nie był i można było biec w pełnej szczęśliwości, trasa biegła przez las, choć w większości wcześniej były to asfaltowe pobocza (na szczęście po praktycznie nieuczęszczanych drogach) lub płytki chodnikowe. 


Wbiegnięcie do Iławy uczciliśmy pamiątkowym zdjęciem. Udając się na pętle po Małym Jezioraku co chwilę zatrzymywaliśmy się na fotki, choć nasze podniebienia wyobrażały sobie obiecane smakołyki na stole u rodziców Kamila, którymi mieliśmy być ugoszczeni. Mały Jeziorak to 2,5 kilometrowa pętla po miejskiej promenadzie. Ta część jeziora oczywiście zalicza się do Jezioraka i nie można jej formalnie pominąć, choć można techniczne - mostem, ale wtedy obiegnięcie by się nie liczyło. 


Manewrując między rodzinami świątecznych spacerowiczów, tubylców lub turystów, którzy zatrzymali się w jednym z pobliskich eleganckich hoteli docieramy w końcu po domu Kamila. Pani z endomondo melduje w tym momencie dokładnie 40 kilometrów. 

Powitani jesteśmy po królewsku. Dostajemy dwa rodzaje ziemniaków (gotowane i pieczone) po kotlecie schabowym dla każdego, a dla Dominika, który jest wegetarianinem - boczniaki i warzywne leczo z papryki i cukinii. Do tego kompleksowa sałatka z pomidorami i awokado. Wypijamy też pół piwniczki zapasów wody a na deser kawa i ciasto. 


Kiedy nisko dziękując za ucztę, po 45 minutach wychodzimy ponownie na ścieżkę pada propozycja:

- Może sobie kilometr przejdziemy, zanim się wszystko dobrze ułoży?

Nikt nie protestuje. Maszerujemy przez pierwsze 10-15 minut. Potem co któryś z nas zaczyna leniwie podtruchtywać. Mnie ten postój całkowicie rozleniwił. Gdyby to było moje pierwsze ultra - to pewnie zostałbym w Iławie stwierdzając, że nie zrobię już ani jednego kroku. Głowa w całkowitym kryzysie. Ciało ciężkie jak ołów. Mówię Dominikowi, że kompletnie nie wiem w jaki sposób na Harpaganie po 18 godzinach walki byłem w stanie biegnąć sporymi fragmentami w tempie ~6 min/km. Tym bardziej, że na półmetku marsz w tempie 12 min/km sprawiał mi fizyczny ból. Powtarzam sobie, że każdy kryzys mija i z trudem truchtam pojedyncze kilometry w tempie 7:30, by kolejny znów maszerować. Przez kolejne 10 km każdy walczy samotnie. 


W końcu spotykamy się w miejscu gdzie asfalt ponownie przechodzi w leśną ścieżkę. Idziemy przez chwilę razem sycąc się tym co dostępne jest tylko w pewnym momencie, po przekroczeniu granicy zmęczenia, i tym co jest najpiękniejsze w ultra - totalną głupawką. 

Nagle z tej leśnej ścieżki zza naszych pleców wyjeżdża z 10-ciu harleyowców. Podbiegamy do przodu i napotykamy jakąś niezłą imprezkę, z mini-wesołym-miasteczkiem w stylu country, karuzelami i volkswagenami golfami na NIL-u. 

- Weź zrób zdjęcie - mówi do mnie Dominik - bo jestem ciekaw czy na zdjęciu wyjdzie to samo co widzę :)


Brakuje nam 15 kilometrów do samochodu. Nikomu kompletnie nie chce się już walczyć, ale co robić? Drogi na skróty nie ma :) Raz idziemy, raz podbiegamy. Michał znów wyrywa do przodu. Za nim Kamil a ja z Dominikiem zostajemy z tyłu. 


Patrzę na mapę. Brakuje nam już tylko 5 km. Przechodzimy akurat obok jednego z nielicznych otwartych tego dnia wiejskich sklepików w miejscowości Śliwa. 

- Chyba już bym się napił tego piwa - szepce pod nosem Dominik

Patrzę na swoją lewą nogę jak ta nagle skręca mi w lewo. Prawa podąża za nią. Nogi Dominika robią dokładnie do samo. Po 10 sekundach jesteśmy w sklepiku, w którym oczywiście nie można płacić kartą. 

- Mam tylko stówę i nie chcę jej rozmieniać - mówi Dominik

Grzebię głęboko w kieszonce plecaka. Wiem, że mam tam taką piątkę, którą trzymam na czarną godzinę. Wygrzebuje ją w końcu z czeluści. Była tam chyba od roku i wiedziałem, że w końcu się przyda idealnie. 

- Czy można kupić dwa piwa za 5 zł? - pytam pani sprzedawczyni
- Można! - odpowiada.

Rozmawiamy jeszcze chwilę o naszym szaleństwie. I wychodzimy ze sklepu aby przemaszerować/przetruchtać dystans ostatniego "parkruna". 5 km do mety!


Na 2 km przed metą spotykamy Kamila i Michała przed sklepem w kolejnej miejscowości. Michał ... pije piwo i je kiełbasę. Po biegu przyzna mi się, że długo się zastanawiał czy wyjąć słuchawki i włączyć Radiohead czy wybrać piwo z kiełbasą. Radiohead przegrało tę nierówną walkę :)


Po mniej więcej 9 godzinach docieramy do samochodu. Każdy z nas pokonuje te ostatnie 2 km w swoim tempie. Ja z obolałymi ścięgnami prawej nogi pokonuję te ostatnie metry siłą lewej strony ciała, zaś prawą nogą macham jak wahadłem. Przy okazji odkrywam co oznacza praca rąk. Kiedy mocniej pracuję rękoma znów udaje mi się truchtać tempem 7:30 min/km używając tylko jednej nogi :) 


Słońce jest coraz niżej. Ostatni raz odwracam głowę w lewo i patrzę na taflę Jezioraka w oddali. Mijam tablice z nazwą wsi - Rąbity. Jeszcze kilkaset metrów i będę na miejscu. Widzę już szare bloki, przy których zostawiliśmy samochód. Chłopaki przebierają się w świeże ubrania. Mijam ich i widzę, że machają do mnie abym nie dokręcał do 70 km. Na mapce z endomondo w komórce widzę, że złapałem satelity kilkadziesiąt kroków dalej, więc chcę dotrzeć do miejsca, gdzie pętla będzie pełna. Docieram, zatrzymuję GPSa. 69,69 kilometrów. Ładna, ciekawa liczba. Trochę kusi, aby przebiec jeszcze 310 metrów i zobaczyć siódemkę z przodu. Ale po kilku sekundach stwierdzam, że to bez sensu. 


Gratulujemy sobie biegu i robimy serię głupich zdjęć. 



* * *

Po kilku kilometrach zatrzymujemy się na tej samej stacji benzynowej, na której byliśmy rano. Z trudem udaje mi się wysiąść z samochodu. Staję przy lodówce z piwem, wiedząc, że można płacić kartą. Biorę trzy butelki (jedna na teraz, jedna na wieczór i jedna dla żony po powrocie). 

- Mam tylko stówę i nie chcę jej rozmieniać - mówi Dominik zza pleców - Kupisz mi jedno piwko?

:)) Kupiłem jedno, ale po drodze i tak wypił dwa :) Jednak biorąc pod uwagę, że kilka dni temu opłacił mi ultra w Bydgoszczy ciągle jestem do przodu :)

 * * *

Refleksje po biegu:
  • Bieganie czegoś więcej niż maraton, czegoś z pogranicza biegu i wyprawy, ładuje człowieka takimi endorfinami, że jeden dzień to wciąż za mało aby wrócić do normalnego postrzegania świata.
  • Szkoda, że tego stanu głupawki po 50 kilometrze nie można osiągnąć żadnymi innymi środkami niż właśnie przebiegnięciem 50 kilometrów. 
  • Każde kolejne ultra biegamy coraz wolniej. 
  • Po każdym kolejnym ultra regeneracja jest szybsza. Minęła doba od końca biegu. Mimo, że wczoraj ledwo powłóczyłem jedną nogą - dziś już praktycznie nic mnie nie boli. 
  • W ciągu całej ponad 9 godzinnej wyprawy zjadłem 1 snickersa i 1 obiad. Wypiłem 1 litr izotonika, około 3 litrów wody i 1 piwo. To wszystko. Żadnych logistycznych przygotowań. Żadnych pasów z żelami. Czysta przyjemność. 
  • Mógłbym napisać także to co we wstępie, że pakowałem się 15 minut wliczając w to prysznic, ubranie się i śniadanie. To prawda, ale od kilku lat mam swój "plecak macgyvera", w którym jest i mini-apteczka i folia i magiczne 5 zł i kilka drobnych rzeczy na każdą okazję. 
  • Obiegłem moje czwarte jezioro z TOP10 największych jezior w Polsce
  • Pora uderzyć na Mazury.


4 komentarze:

  1. Fenomenalny reportaż! Masz racje, to jest lepsze niz 42 po betonie.

    OdpowiedzUsuń
  2. Super ! Nigdy nie byłem nad Jeziorakiem chyba czas to zmienić!

    OdpowiedzUsuń
  3. Czytanie Pana bloga to czysta przyjemność. Dziękuję, pozdrawiam i życzę wspaniałych wypraw.

    OdpowiedzUsuń
  4. Extra to ja ruszam przetartym szlakiem ale rowerem :)

    OdpowiedzUsuń

Podobne wpisy