sobota, 6 maja 2017

Parkrun Gdańsk-Południe #40 - nie ma jak w domu

Nie biegłem swojego domowego parkruna od 4 tygodni. Po świątecznych wojażach do Bydgoszczy, jednodniowej wizycie w Warszawie i w końcu sobocie wypełnionej pustką na plaży pod Barceloną zjawiłem się u siebie.

fot. Paweł Marcinko

Tydzień temu nie było relacji, bo nie było oficjalnego parkruna. Przyznam się, że zwyczajnie nie przyszło mi do głowy, że są miejsca w Europie oddalane od najbliższej lokacji biegu parkrun dalej niż rozsądna poranna podróż samochodem. Okazuje się, że tylko Polska (poza kolebką parkruna czyli wyspami) jest ewenementem w takiej skali! Parkrunów nie ma w Niemczech, całym Beneluksie, w innych krajach bloku wschodniego oraz w... Hiszpanii :/

Najbliższą lokalizacją od Barcelony jest... francuska Tuluza. Kilkaset kilometrów z przeprawą przez Pireneje. Aż takim fanem chyba jednak nie jestem :)

Nie oznacza to jednak, że nie biegłem tydzień temu 5 km. Wyznaczyłem trasę między skałą a skałą na plaży. 470 metrów. 5 razy tam i z powrotem plus jeszcze troszkę. Hiszpanie muszą mieć nierówno pod sufitem, że nie organizują sami biegów wzdłuż plaży, z takimi widokami...


Polacy na szczęście pod sufitem mają równo, Tobiasz i Paweł robią kawał dobrej roboty i po leniwej sobotniej pobudce o 8:30 można wyjść z domu rozprostować kości. Dziś było wreszcie tak ciepło, jak w maju powinno być. Miałem to szczęście, że przed wyjściem na dwór wyszedłem na balkon i porzuciłem jakiekolwiek myśli o szukaniu bluzy.

Na starcie 65 osób. Znajome twarze, choć i znalazło się kilku first-timerów. Ścigać nikomu się nie chciało, więc tradycyjnie polecieliśmy w konwersacyjnym tempie naszych dzieciaków czyli około 6:30 min/km. I tak też dobiegliśmy na metę :) Bieg był całkowicie zwyczajny, normalny, domowy i bez historii. Poza zwiedzaniem nowych lokalizacji - takie biegi lubię najbardziej. Co tu dużo pisać - nie ma jak w domu!


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Podobne wpisy