niedziela, 7 maja 2017

Podsumowanie dwóch tygodni 24.IV-7.V


Ciągle chodzi mi po głowie komentarz Waldka Misia sprzed 3 tygodni, że jestem jeszcze bardziej w dupie niż on. Jeżeli chodzi o regularne bieganie - to na pewno. Ostatnie dwa tygodnie było bieganiem wyłącznie przygodowym. Takie bieganie jest fajne, ale czy buduje formę? Ciężko powiedzieć... wydaje mi się, że bardziej ją rozwala niż buduje. Ale można też spojrzeć na to z odwrotnej strony: bieganie przygodowe to czysta przyjemność, a ja nigdy nie szukałem w bieganiu zajęcia na dodatkowy etat. Bieganie miało być przeciwieństwem rutyny i obowiązku. I ciągnie nim jest. Aczkolwiek wpisuję się takim zachowaniem do grona tych "którzy mają piękne treningi i koszmarne zawody" :)


Tydzień 24.IV-30.V
Biegałem trzy razy: w środę, piątek i sobotę. W środę pobiegłem w lewo i biegłem wybrzeżem 11 kilometrów, aż do latarni morskiej. W piątek pobiegłem w prawo i zrobiłem 12 kilometrów. W sobotę biegłem tam i z powrotem po plaży aż nakręciłem dystans 5 kilometrów (symulacja parkruna). Najpiękniejsze było to, że biegłem wybrzeżem między Barceloną a Tarragoną korzystając z wiosennego urlopu. 28 kilometrów biegiem. Ale dokładając do tego wszystkie spacery myślę, że 50 km spokojnie przekroczyłem.

Tydzień 1V-7.V
Pierwszy tydzień maja stał pod znakiem biegu dookoła Jezioraka obszernie opisanego dwa wpisy temu. Na dokładkę sobotni parkrun pod domem. Łącznie 75 kilometrów.

Regeneracja po 70 km tym razem wygląda trochę inaczej niż poprzednio. Mięśniowo wszystko ok. Bólu mięśni nie było i praktycznie dwa dni później spokojnie mogłem sobie potruchtać, ale coś sobie ponaciągałem albo poubijałem w prawej nodze i po sobotnim parkrunie znów zacząłem ją czuć (nogę) na tyle, że spacer po zoo sprawiał mi lekki dyskomfort. Puk puk - znalazłem kawałek drewna obok siebie i w nie popukałem przed tym co zaraz napiszę: ja jeszcze nigdy, od 5 lat nie miałem kontuzji. To oczywiście nie tak, że nigdy nic mnie nie bolało i nie przeszkadzało, bo wielokrotnie Dominikowi czy Michałowi marudziłem, że ciągnie mnie coś w dupie, czy po przygodzie w tenisówkach - przez kilka miesięcy "czułem że mam achillesa". Bolało mnie i kolano i stopa, czy kiedyś przez jakiś tydzień po 3-4 kilometrach biegu łapał skurcz łydki. Ale zawsze wszystko mijało to tygodniu czy dwóch. Choć niepewność była, bo moje stawy są narażone na trochę większe przeciążenia niż u innych. Moja filozofia jest jednak skrajnie inna niż Adama Baranowskiego, który kilka dni temu napisał, że od zawsze uważał, że kontuzję trzeba rozbiegać ;) Ja zagłaskiwałem ją w początkowym stadium i po tygodniu, maksymalnie dwóch znów byłem na ścieżce a o temacie zapominałem.

* * *

Z pozostałych rzeczy:
  • Nie posłuchałem od dwóch tygodni ani jednej płyty biegając.
  • Dzisiejszy dzień spędziłem na transmisji z Wings For Life. Adam Małysz zajął 7-me miejsce :)
  • A od kilku śledzę sześciodniowy ultramaraton na Węgrzech, gdzie walczy nasza drużyna z Ryśkiem Kałaczyńskim na czele http://www.emusport.hu/en/klub/emu-sport-tv-en

1 komentarz:

  1. Tym razem nie rozbiegałem... ; (
    Ale nie jest źle, a będzie lepiej. Kilka dni mam na odpoczynek ;- )

    OdpowiedzUsuń

Podobne wpisy