niedziela, 12 marca 2017

"Michał lubi mieć izotoniki"


Aby myśleć o jakiejkolwiek formie trzeba zacząć biegać. A żeby myśleć o ukończeniu Sudeckiej 100-tki w czerwcu, czy dłuższej wersji Chudego w sierpniu tak naprawdę trzeba zacząć biegać już teraz. I nie mam na myśli samych parkrunów w tempie 6:30, jak to ostatnio u mnie wygląda, ale wrócić do solidnych niedzielnych wybiegań między 30 a 40 km. Oczywiście te wybiegania na początku wiążą się z żółwim tempem, z marszobiegami, z walką na każdym podbiegu, który po kilkunastu krokach zamienia się w podejście. Ale bez przepuszczenia się przez tę "wyżymarkę" nie ma co marzyć o wyprawach na biegi ultra w innym celu niż wypicie piwka i zejście w połowie z trasy.

Tak naprawdę nie zdarzyło mi się jeszcze nigdy samemu zejść z trasy biegu. Tłumaczyć się warunkami, zmęczeniem etc. Zdjęli mnie tylko raz - z powodu przekroczenia limitu czasu na Niepokornym Mnichu. Sam nie poddałem się jeszcze nigdy... Tak myślę, że hartują mnie właśnie takie biegi jak dzisiaj. Wszyscy moi biegowi przyjaciele i partnerzy są ode mnie szybsi. To ja męczę się najbardziej z nich tocząc swoje ciało po ścieżkach TPK, to na mnie zawsze czekają na zakręcie, a kiedy dobiegam - oni od razu ruszają. To ja mam ze wszystkich najmniejszy komfort z takich biegów - ale może dzięki temu potrafię w tym dyskomforcie trwać, nie poddawać się i wychodzić na prostą i czerpać radość kiedy przychodzi choćby chwilowy przypływ sił po 4 godzinach biegu.

Gdyby bieganie na treningach było tylko przyjemnością nie sądzę, że wydobyłbym z siebie takie pokłady sił, aby nie skorzystać z łatwiej możliwości zejścia np. połowie ŁUT150 (jak ja nienawidziłem tych organizatorów krzyczących na każdym punkcie, że "za chwilę jedzie jeep do Komańczy!!!") czy ostatniego Harpagana mówiąc, że nic nie muszę przecież sobie ani innym udowadniać. Prawda jest taka, że ja chyba lubię sobie udowadniać... a możliwości do udowadniania mam więcej niż inni - tocząc się z tyłu takich wypraw jak dzisiejsza, gdzie ostatkiem sił sponiewieranego zimowym lenistwem organizmu starałem się zachować przynajmniej kontakt wzrokowy z Michałem i Dominikiem :)

* * *

"Michał lubi mieć izotoniki" - to hasło, które rzucił Dominik wręczając Michałowi, historyczny, zachowany z czerwcowej Sudeckiej 100-ki izotonik o fatalnym arbuzowym smaku :) Czasem, kiedy biegniesz, zaczynasz się śmiać z rzeczy absurdalnie nieśmiesznych. Michał lubi mieć izotoniki :)

Kiedy kilka dni temu Dominik zaproponował wspólne niedzielne wybieganie, zgodziłem się bez namysłu, bo kiedyś trzeba się w końcu zgodzić i trochę pocierpieć. Pobudka 7:00 - wyjście 7:30. Do plecaka wziąłem tylko pół litra wody i czekoladę. Naszym celem był oliwski Pachołek. Miałem wrażenie, że nawet zbiegając z górki się męczę i z trudem dochodziłem do granicy 6 min/km. Kiedy po 15 km stanęliśmy na platformie widokowej miałem dosłownie ochotę pójść na SMKę i wrócić do domu. Przez chwilę nawet przedyskutowaliśmy tę ewentualność z Michałem, ale ostatecznie zamiast wracać pociągiem, odwiedziliśmy żabkę po ciastko, a potem mcdonalna po kawę, przy której mieliśmy podjąć decyzję co dalej.

  
Dominik wyjął z plecaka swój stylowy fioletowy termos w białe kropki ostentacyjnie gardząc kawą z mcdonalda. Mówił, że sam zrobił sobie lepszą. Do termosu idealnie przypasował donut z żabki. Nieważne ile się biega - styl trzeba mieć zawsze! :)


Pijąc kawkę podjęliśmy decyzję, że zamiast lecieć linią morza na wysokości Oliwy ponownie wpadniemy w las i zielonym szlakiem wrócimy w kierunku domu. 

Kolejne kilometry to mój samotny, na granicy rzucenia tego wszystkiego w cholerę, marszobieg za uciekającymi plecami Michała i Dominika. Udało się jakoś nie zgubić chłopaków do zbiornika Jasień... Chwilę później Michał skręcił w swoim kierunku i ostatnie 3 kilometry zrobiliśmy już we dwójkę z Dominikiem.


33 kilometry w niecałe 4,5 godziny to nie jest wynik, który robi wrażenie, nawet jeżeli włączymy weń fragmenty zielonego szlaku czy oliwski Pachołek. Ale z pewnością jest to wyprawa, która dobrze robi głowie. A sama końcówka zrobiła się nawet na tyle lekka i przyjemna, że Dominik zamiast do domu poszedł jeszcze "dokręcić do maratonu" :)


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Podobne wpisy