niedziela, 27 listopada 2016

Giro del Lago d'Iseo - dzień 1 - idea i podróż


Według mnie był to początek września. Staliśmy z Dominikiem na placu zabaw pilnując dzieciaków, które akurat wymyśliły, że będą skakać z daszku mini-zjeżdżalni. Robiło się ciemno, w krótkim rękawku było zimno i zaczynały ciąć komary.

- A może by tak pojechać jesienią pobiegać gdzieś po ciepłych krajach? - zapytał Dominik.
- Jasne... - odpowiedziałem, zabiłem komara, który właśnie mnie ukąsił, chwyciłem dzieciaki za rękę i poszedłem do domu.

Nie minęła godzina, kiedy napisał do mnie Dominik: "kupiłem dwa tanie bilety do Bergamo na koniec listopada"...


* * *

Planowanie tego wyjazdu było bardzo powolne i praktycznie dopiero dzień przed wyjazdem ustaliliśmy ostateczną trasę. Dominik chciał biegać od zabytku do zabytku, pić wino i jeść pizze. Nie planować noclegów, lecz spać tam gdzie akurat się zmęczymy. Ja chciałem okrążyć jezioro - Como albo Garda - jedno z dwóch podalpejskich jezior, które wywołują dreszczyk emocji. Ale każde z nich to jakieś 120-130 km biegu. Zbyt dużo, aby mieć czas i siłę pić wino wieczorem... 

Wtedy tak naprawdę zaczęliśmy czytać o Lombardii - regionie do którego się wybieramy. I chyba jednocześnie wpadliśmy na to, że poza Gardą i Como jest jeszcze jedno jezioro - Lago d'Iseo. To trzecie, tak samo podalpejskie, tak samo zasilane wodą z lodowców, tak samo otoczone klimatycznymi miejscowościami i trochę mniejsze - o doskonałym 70-kilometrowym obwodzie. 70 kilometrów to dystans, który trochę da w kość, wywoła poczucie euforii, ale nie zniszczy tak jak wszystko powyżej setki. Będzie czas się wyspać, pobiegać i poimprezować po powrocie do hotelu...

Kolejny dylemat był taki, czy biegniemy "szeroką pętlą" prosto z lotniska w Bergamo nad jezioro, okrążamy je i wracamy na lotnisko - rozkładając podróż na dwa dni, czy pierwszy dzień traktujemy lajtowo, zwiedzamy okolicę i wieczorem meldujemy się w hotelu nad jeziorem, skąd następnego dnia rano okrążamy jezioro i wracamy do tego samego miejsca. Największym plusem takiego rozwiązania jest to, że nie musimy w plecakach dźwigać wszystkiego, bo rzeczy na zmianę można zostawić w hotelu. No i jeszcze była kwestia Dominika... dla niego to miało być 4-te ultra w ciągu ostatnich 5-ciu tygodni... 

Ustaliliśmy, że robimy opcję z dwoma noclegami w tym samym miejscu. Wybór padł na miejscowość Sarnico na południowym brzegu Iseo, które będziemy okrążać na jeden raz. W ramach przygotowań zaczęliśmy jeździć ludzikiem ze street view po naszej hipotetycznej trasie... wnioski z tego wirtualnego jeżdżenia można zamknąć w słowach: jak do cholery pokonać te tunele!!??

Endomondo pokazuje, że niektóre tunele trzeba pokonywać objazdem przez góry robiąc ekstra 30 km i 1700 metrów przewyższenia. Hmmm taka opcja raczej odpada. Szukamy w necie informacji czy ktoś pokonał tę trasę - na rowerze, owszem, ale na temat pieszych wycieczek internet milczy. Milczą także italiańskie strony i fora, na których zadaję pytania czy da się jakoś pokonywać we Włoszech tunele pieszo, czy są piesze by-passy czy nie ma. No ale z drugiej strony skąd ludzie mają to wiedzieć skoro całe życie jeżdżą samochodem zatrzymując się tylko w punktach widokowych? To samo pytanie zadam jeszcze dzień przed startem w knajpie w Sarnico kilku lokalesom... ale nie będę uprzedzał faktów.

* * *


Nie lubię za bardzo latać samolotem. Domyślam się, że to pewnie z tego powodu, że kiedyś obejrzałem wszystkie odcinki Air Crash Investigation na National Geographic. Z Gdańska startujemy o 9:10 w czwartek. Odprawiamy się i startujemy bez żadnych przygód. Na mój ekwipunek składa się plecak z Decathlonu za 19.90 pln a w nim drugi plecak biegowy Quecha oraz dwa zestawy rzeczy na zmianę. W ostatnim momencie dopakowałem do niego krótkie legginsy, bo patrząc za okno moja świadomość nie dopuściła myśli, że można biegać na krótko o tej porze roku. Buty tylko te, które mam na nogach - Kalenji Eliorun z małym dropem i małą amortyzacją, no i małym przebiegiem, bo około 20 km... ryzykowne...

Po niecałych dwóch godzinach lotu wyglądam za okno i widzę jak kończą się Alpy. A u ich podnóża nasz cel - Lago d'Iseo w pełnej okazałości. 


Na lotnisku temperatura 14 stopni Celsjusza. Zakładamy plecaki i ruszamy marszem w kierunku starego miasta w Bergamo. Mijamy przystanki autobusowe i z poczuciem pełnej wolności rezygnujemy z podwózki za 3 euro :) Kiedy przejście 10 kilometrów nie stanowi dla Ciebie żadnego problemu, a jest świetną okazją do rozmowy - autobusy przestają być potrzebne. 


Rezygnujemy także z windy, która za kolejne kilka euro wwozi turystów na mury starego miasta. Od czasu do czasu pokropi deszcz. Gdyby nie ten fakt - byłaby idealna pogoda do zwiedzania. Krążmy przez jakiś czas labiryntem uliczek między placami i kościołami. 



W końcu chwyta nas głód. Ceny są bardzo przystępne. Pizza kosztuje od 4 do 9 euro. Ale tłumaczę Dominikowi, że prawdziwe włoskie pizzerie rozgrzewają swoje piecie dopiero po ~19-tej i raczej powinniśmy się nastawić na wieczorną wyżerkę tego lokalnego specjału, a teraz poszukać czegoś innego. No i nagle mijamy knajpkę, której specjalnością jest ... polenta! Czyli kasza kukurydziana podawana z różnego rodzaju sosami. Zatrzymujemy się natychmiast. Dominik wybiera z mieszanką lokalnych serów, a ja z sosem z włoskiej wołowiny. Do tego dwa kubki czerwonego stołowego wina. Wino było perfekcyjnie niedoskonałe, amatorskie, domowe!! 


Już w tym momencie ta wycieczka stała się warta wydanych pieniędzy na bilety. Siedzieć na starym mieście w Bergamo, sączyć winko i jeść polentę w 14 stopniach pod koniec listopada - bezcenne. 


Posileni zarzuciliśmy plecaki i planowanym zygzakiem (aby zobaczyć jak najwięcej) zeszliśmy na dworzec PKS. Do Sarnico nad brzegiem Iseo mieliśmy około 30 kilometrów. Autobusy jeździły co godzinę. Była godzina 15-sta. Kupiliśmy bilety i wyłączyłem endomondo zatrzymując licznik na 13 kilometrach spaceru. 


Autobus przyjechał o 15:20. Całą drogę do Sarnico, która zajęła godzinę, padał deszcz. Ale przestał akurat w momencie kiedy wysiedliśmy. Pierwsze kroki były oczywiste. Musieliśmy zabezpieczyć podstawowe wyposażenie na wieczór :)


Moretti to moje wspomnienie ostatnich wakacji w Toskanii z Kamilem, Sławkiem i rodzinami, kiedy robiąc zapasy za kilka dni do przodu bagażnik ledwo się zamykał. Za to Lambrusco to hołd dla Michała, który popełnił błąd życia nie jadąc razem z nami nad Iseo :) No i do tego cena - dwa razy taniej niż w PL. 

Z lekko cięższymi plecakami ruszyliśmy w poszukiwaniu naszego hotelu.

Niewiele po kilometrze marszu zobaczyliśmy.. taflę jeziora. Tego samego, które miało stać się celem na kolejny dzień.



Po dosłownie kilkunastu krokach dotarliśmy do Hotelu Sebino. Wybraliśmy go według prostego klucza - sortowanie po najniższej cenie na bookingu. Hotel miał w sobie dokładnie ten sam klimat co wino, które piliśmy kilka godzin wcześniej w Bergamo. Był rewelacyjnie niedoskonały. Czasy swojej świetności przeżywał pewnie w latach 60-tych kiedy przyjeżdżali tutaj bogacze z pobliskiego Mediolanu. Można było zamknąć oczy i cofnąć się o pół epoki. 


Obok hotelu był niewielki placyk, który zwykle służył jako targ. Ale tego dnia rozłożone było lodowisko. 14 stopni ciepła, dekoracje świąteczne i sztuczne lodowisko!! A z głośników same klasyki: A-ha, Roxette, INXS, Sinead O'Connor :)

Odebraliśmy klucze do pokoju, zrzuciliśmy plecaki i poszliśmy na krótki spacer po okolicy. 


Turystów praktycznie brak. Większość knajpo pozamykanych. Toczymy z Dominikiem dyskusję gdzie zjeść. Ja korzystam z doświadczeń ze swoich poprzednich podróży do Włoch i wybierając miejsce kieruję się kilkoma zasadami:
  • nie szukamy knajp przy głównej promenadzie, bo są one nastawione na turystów
  • z podejrzeniem podchodzę do bannerów "cucina typica" bo one są także nastawione na turystów
  • szukam miejsc w bocznych uliczkach
  • wybieram te, gdzie stołują się Włosi
  • no i jeszcze na wszelki wypadek upewniam się na tripadvisorze ;)
Typ sposobem trafiamy do knajpy z nieszczególnie włoską nazwą "Dubliners" ale za to z typowo włoskim menu i powoli zapełniającą się Włochami. Podchodzi do nas młoda kelnerka, proponuje stolik, przy którym siadamy. Próbujemy dogadać się po angielsku z elementami włoskimi i powoli zaczynamy się rozumieć. Wtedy kelnerka patrzy na moją bluzę i czyta... "ŁE.. MKO... WY..NA?" i po sekundzie dodaje po polsku: "Jesteście z Polski??". Dzięki bluzie z Łemko poznaliśmy Bożenkę z Tarnowa, która wyjechała do Włoch 10 lat temu :) Korzystając z okazji, że mamy takiego tłumacza prosimy aby Bożena zapytała się innych gości, czy ktoś wie czy można obiec całe jezioro dookoła. Włosi są mili nie nie znają słowa "nie". Po chwili głośnej dyskusji, której raczej nie rozumiem oznajmiają gremialnie, że si si si, da radę obiec całe jezioro! Intuicja mi mówi, aby nie wierzyć im ani na słowo :) Ale o tym przekonamy się dopiero kolejnego dnia. 

Pizza jest genialna. Ja biorę klasyczną cappriciosę m.in. z karczochami a Dominik pugliese, której głównym składnikiem jest cebula...


Naładowani takim paliwem wracamy do hotelu. Jutro czeka nas Giro del Lago d'Iseo... ale o tym co spotkaliśmy na trasie i jak udało się pokonać tunele dowiecie się w drugiej części opowieści....


1 komentarz:

Podobne wpisy