Kiedy o 8:00 wyjrzałem przez okno miałem wrażenie, że bez systemu ILS nie trafimy dziś na start #14-tego parkruna Gdańsk-Południe. Mgła pokrywała oba zbiorniki Świętokrzyska I i II. Nikt nie był pewny ile osób stanęło na starcie. Ci z początku nie widzieli ostatnich i vice versa. W mgle wypatrzyłem Kamila z Karolem, spojrzałem się w oczy seniora i mimo ogólnej złej widoczności zauważyłem, że spał chyba ze 4 godziny...
- Położyłem się o 3-ciej. - powiedział Kamil - Jeżeli chcesz pobiec szybciej, to ja chętnie poprowadzę dziś Kreskę i Karola.
To był dopiero drugi raz kiedy miałem pobiec tę trasę w ramach parkruna swoim tempem. Początkowo trochę się opierałem, bo przecież bieganie z dziećmi jest doskonałym alibi na nie wychodzenie poza strefę komfortu :) Zdecydowanie bardziej lubię strefę dyskomfortu w postaci łamania kryzysu marszobiegiem po 12 godzinach Harpagana niż gonitwę na piątkę w czasie poniżej 5:00 min/km. Czasy kiedy robiłem parkruna w 21 min 34 sek minęły 18 kg temu lecz wciąż mam nadzieję, że jeszcze wrócą. Chlip...
Trochę się zdyszałem, trochę spociłem i równym niekomfortowym tempem dobiegłem do mety w 25 minut i 50 sekund. Kreska, Karol i Kamil złamali 32 minuty. Dla Karola był to najszybszy bieg w życiu - GRATULACJE!
Nasz gdańsko-południowy bieg naprawdę staje się chyba liderem w statystykach największej liczby juniorów poniżej 10 roku życia przychodzących na cosobotnie 5-ki. Dzisiaj, mimo mega kiepskiego pogodowo tygodnia przez biegiem było JW10 oraz JM10 - dziewięcioro!!
* * *
Od kilku miesięcy w środowisku ultrasów było słychać o poszukiwaniach chętnych na badania prowadzone przez profesorów z AWF. Badania miały polegać na przebiegnięciu 100 kilometrów na 400 metrowym stadionie, oddawaniu co jakiś czas krwi i sikaniu do butelki. Następnie profesorowie z mieszaniny krwi, siku i potu zbadają czy bieganie ultra jest fajnie czy nie. Nie myślałem o tym poważnie... wydawało mi się, że na pewno znajdzie się sporo chętnych, którzy zrobią 100 km szybciej niż ja, a jeszcze nuż widelec z moich pomiarów by się okazało, że mam przestać biegać :)
Ja się nie zgłosiłem. Zgłosił się Dominik. Prawda jest taka, że skusiła go darmowa wyżerka przez cały weekend, ale nie wnikajmy w to. Każdy ma swoje motywacje. Ale zazdrościłem mu... nie wyżerki, ale tego, że może się pokręcić w kółko na 400 metrowym stadionie i zrobić 0 metrów przewyższeń. Od czasu kiedy zrobiliśmy rok temu z chłopakami The Baby Wait Ultra (50 km na 1 km pętli) naprawdę tęsknię za takimi biegami wyłączającymi głowę...
Skoro mnie tam nie ma, to może chociaż by Dominika odwiedzić? Wpaść na chwilę, pokręcić się w kółko...
Wziąłem więc dziewczyny i Joszcziego i pojechaliśmy na AWF do Oliwy. Ekipa ultrasów miała w nogach już około 50-60 km i miny wszystkich wyglądały jakby właśnie przebijali się przez mega kryzys. Trudno się dziwić :) Dla mnie 6-7 godzina biegu to zawsze najgorszy koszmar. Potem jest już lepiej...
Moje dziewczyny w 3 sekundy odkryły istotę biegów ultra. Był nią oczywiście stolik ze słodkościami: banany, pomarańcze, ciasteczka, kanapki z dżemem, czekolada, napoje, kostki cukru... Na początku starałem się być stanowczy i przyjęliśmy zasadę: 1 kółko = 1 słodycz. Naprawdę zdziwiłem się z jaką chęcią zabrały się za 400-metrowe pętle :)
Myślałem, że nie będzie im się chciało za bardzo biegać i oszczędzą jedzenie dla prawdziwie potrzebujących. Poza tym po przygodzie na którymś zagranicznym biegu ultra, gdzie jedna z moich córek podeszła zapytać się czy może wziąć 1 malutkie ciasteczko i kubeczek z wodą a została przegoniona z informacją, że to jest "only for runners" zawsze staram się upewnić, czy da radę "skraść ciastko" i czy będzie to OK. Tym razem więź między wolontariuszami z obsługi a moimi dziewczynami nawiązała się nadzwyczaj szybko.
- Mam ochotę na herbatkę...
- Już Ci robimy!
- Zawsze marzyłam jeszcze o czymś, ale mama mnie zabije... - usłyszałem kątem ucha jak mówi moja córka
- Ale nic mamie nie powiemy! - zapewniał wolontariusz
Po chwili zobaczyłem jak kostka cukru znika w ustach i chrzęści pod zębami. Takie rzeczy tylko na biegach ultra :)
A Dominik kręcił kółko za kółkiem... i marudził, że naprawdę zamieniłby się miejscami ze mną. Hmmm dobrze tam, gdzie nas nie ma. Bo ja czułem smutek, że to nie ja walczę z kryzysem na 60 km.
Zostawiliśmy Dominika około 14:00, aby ostatni maraton zrobił w spokoju słuchając U2 na nausznikach Sennheisera.
* * *
Dominik dobiegł, zrobił 100 km w 12h 51min i już prawie prawie zostałby bohaterem dnia... Sorry Dominik, Twój wyczyn dla dobra nauki jest wielki, ale będziesz miał szanse go powtórzyć. Nie wiem czy będziesz miał ochotę, ale szansę pewnie tak. Jednak dziś zdarzyło się coś jeszcze, czego już nigdy później nie uda się powtórzyć. Nie będzie można zrobić tego kolejny raz po raz pierwszy...
Mały krok dla człowieka - ogromny krok dla Kaszkurów.:D Pozdrawiam.
OdpowiedzUsuń