sobota, 5 października 2013

Półmaraton Iława 2013

Zakładając tego bloga praktycznie rok po rozpoczęciu biegania traktuję go jako motywator II stopnia. Gdybym założyłbym go na samym początku i przestał biegać po miesiącu pozostałby w sieci obraz mojej porażki w tym temacie. Teraz także tak może się stać, aczkolwiek szansa jest mniejsza. Bieganie przez ten rok stało się na tyle integralnym elementem mojego życia, że wierzę, że po prostu nie jestem w stanie sam z tego zrezygnować. Tak samo jak w 1989 roku kiedy po raz pierwszy usłyszałem jako 12-latek The Final Cut - Pink Floyd. Wtedy stwierdziłem, że muzyka to ocean, po którym będę podróżował całe życie.

Wracając do tematu, zastanawiam się jakie były kluczowe elementy ostatniego roku mojego biegania, które warto opisać, kamienie milowe, najciekawsze biegi... Na pewno pierwszy start ever - czyli Bieg Europejski Gdynia 2013, pierwszy oficjalny maraton - Wigry 2013, pierwszy maraton nieoficjalny, czyli jak wyszedłem rano pobiegać i wróciłem po 42 km, Sobieszewo 2013 - pierwszy oficjalny półmaraton, no i Iława 2013 - półmaraton, w którym biegłem w 90% duchem a ciało biegło obok.

Ponieważ ten ostatni jest najświeższy myślami, kilka słów o nim:

Iława to rodzinne miasto mojego serdecznego sąsiada Kamila -  nieocenionego partnera piątkowych i sobotnich wieczorów, a także od pół roku - mojego biegowego partnera i .. rywala. Wiadomo, że największe emocje są zawsze w derbach. A nasze wspólne starty to zawsze lokalne, sąsiedzkie derby :)

Do Iławy natomiast pojechałem jako gość, bramki strzelone na wyjeździe podobno liczą się podwójnie... ale najpierw trzeba te bramki strzelić. Dzień poprzedzający halfmaraton to była zwyczajna zasadzka. Skuszony wygodnym miejscem do spania, ciepłym posiłkiem i miłym towarzystwem zupełnie zatraciłem się w przedhalfmaratońskim wieczorze i z planowanego pasta party wyszło whisky&vodka party (pozdrawiam Sławek! nie zamieniłbym ani jednego toastu z Tobą na urwane sekundy dzień później)...

Następnego dnia obudziłem się dwie godziny przed biegiem i z jednym otwartym okiem i basowym głosem zapytałem o drogę na najbliższego sklepu. Iława jeszcze spała, musiałem więc pokonać ją cała szukając Kauflanda. Jakies 5 sekund w każdej minucie wydawało mi się, że jest OK, pozostałem 55 sek zastanawiałem się czy wypada wyhaftować na ulicy...

Kefirek, próba zjedzenia bułki, jajko, izotonik... zjawił się Kamil, drżącymi rękami przyczepiłem numer startowy, założyłem okolicznościową odebraną dzień  wcześniej koszulkę i ruszyliśmy na start.

Na starcie jedyne o czym myślałem to fakt, że moje córki będą tradycyjnie czekać na mnie na mecie. I jak amerykański superhero po prostu MUSZĘ dobiec, muszę skończyć ten bieg. Wystartowaliśmy, i wtedy po raz kolejny doświadczyłem, że bieganie jest rewelacyjne na kaca! I po kilku kilometrach nie tylko przestałem walczyć o życie, ale nawet zacząłem kalkulować w jakim czasie biegnę. Na każdym skrzyżowaniu mijałem kibicujących mieszkańców i wolontariuszy, woda była praktycznie cały czas tam kiedy była potrzebna, były gąbki z wodą, trasa zdecydowanie płaska i szybka, temperatura trochę za wysoka, ale przyjemnie chłodził wiatr. Po 10 km byłem pewny, że nie tylko walczę o dobiegnięcie do mety, ale walczę z rekordem z Sobieszewa. Postęp jaki wykonałem przez wakacje jest niesamowity. Pod koniec czerwca wyplułem płuca i nie udało się złamać 2h w Sobieszewie, a teraz na mega kacu biegnąc do 10 km rekreacyjnie wszystko wskazuje, że truchtem złamię PB.

I tak się stało. Złamałem pierwszy raz w życiu 2h, Derby sromotnie przegrałem (gratki Kamil). A na mecie chwyciłem za ręcę moje księżniczki i przebiegliśmy ją razem.




A na koniec okazało się, że pierwszy raz z zawodów wracam bogatszy niż wyjechałem. Wylosowałem nagrodę pieniężną 200 PLN!

Raz jeszcze wielkie dzięki dla całej rodziny Kamila, za gościnę i nie gniewam się na fortel, przez który przegrałem derby :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Podobne wpisy