piątek, 10 stycznia 2025

Running with David Bowie - "The Rise and Fall of Ziggy Stardust and the Spiders from Mars"

Dziś jest 10 styczna 2025 roku. Dokładnie 9 lat temu zmarł David Bowie. 

Specjalnie na ten dzień zostawiłem sobie rundkę dookoła jeziora z najlepszą wg. krytyków jego płytą. 

  • 1972 The Rise and Fall of Ziggy Stardust and the Spiders from Mars

To oczywiście półprawda, bo nie biegałem od trzech miesięcy bo najpierw miałem Covida, potem mi się nie chciało, a potem miałem trzy psy pod opieką i nie było za bardzo jak. Ale najwięcej prawdy jest w tym, że mi się nie chciało. Czas szybko leciał a Baginsa na brzuchu znów przybywało. I tak sobie powoli nic nie robiłem.... Ale cały dzisiejszy dzień, na rolkach, w radio w samochodzie, dosłownie wszędzie atakował mnie David Bowie. W końcu spojrzałem na datę i ... bingo. Rocznica śmierci! 

- Idę pobiegać - rzuciłem od niechcenia małżonce

- COOOO? - krzyknęła zaskoczona... po czym natychmiast zamilkła i rozpłynęła się w powietrzu aby żadnym nieprzemyślanym gestem czy słowem nie zburzyć tego domku z kart. 

Ubrałem najcieplejsze krótkie spodenki jakie znalazłem, chwyciłem telefon i Kossy Porta Pro, zarzuciłem bluzę z kapturem i już mnie nie było.

* * *


 

Nie lubię Ziggiego. Ale nie dlatego, że z zasady kontestuje to co zachwalają krytycy i mainstream danego artysty. Wręcz przeciwnie, zazwyczaj doceniam pozycje uznane. Ale w przypadku Ziggiego Stardusta mam problem. 

Rozumiem, że to rock opera, że to koncept album, chociaż jego biografowie zarzucają, że najpierw powstały zwykłe piosenki, a potem Bowie siedział i kminił jak je pożenić w jakiś sensowny - modny wtedy - spójny koncept. Album opowiada o tym, że gdzieś z dalekiej galaktyki przylatuje za Ziemię kosmiczna gwiazda rocka aby uratować ją (Ziemię) przed zagładą, która ma nastąpić za 5 lat. 

Stylistycznie.... jak dla mnie bardzo brakuje Ricka Wakemana, który grał na klawiszach na poprzednim albumie. Mamy za to dużo glam rocka  (inspiracja Marciem Bolanem) czy protopunka (zasługa Iggiego Popa). Całość za bardzo pędzi, za mało oddechu, za mała amplituda nastrojów. Podoba mi się "Five Years", "Moonage Daydream" czy tytułowy "Ziggy Stardust" ale ta płyta jest dla mnie za gęsta. Jedyny oddech to początek finałowej kompozycji: "Rock'n'Roll Suicide".

* * *

Ale truchtało się całkiem przyjemnie. Pamiętam, że zawsze jak zaczynałem po przerwie to po kilkuset metrach musiałem przejść do marszu, bo nie dawałem rady, bo głowa napędzała mnie abym biegł szybciej, a nogi i płuca się gotowały. Tym razem udało się bez marszu - takim dziadkotruchtem jak na finiszu 100 km ultra. Z tą różnicą, że to był mój pierwszy, drugi, trzeci, czwarty i piąty kilometr :)


2 komentarze:

  1. No i super! Biegaj więcej bo chcemy więcej poczytać ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Powrócił!!! Dokładnie jak wyżej - biegaj! Czekamy na nowe wpisy!!!

    OdpowiedzUsuń

Podobne wpisy