Przeżywam to rozstanie jak nastolatka. Pieszczę się nad sobą jak panna, która zrywa z chłopakiem, którego kocha wmawiając mu jakieś banialuki w stylu: "byłeś dla mnie za dobry, więc nie mogę z tobą być dłużej, nie zasługujesz na mnie, znajdź sobie lepszą".
Taka właśnie jest moja relacja z bieganiem. It's complicated.
Jestem na weekend w Lidzbarku Warmińskim. Z tym miastem mam tak naprawdę trzy skojarzenia:
- Z Lidzbarka pochodzi mój pierwszy biegowy i blogowy idol - Biegacz z Północy. Michał wielokrotnie wspominał o tym jak będąc na weekend w rodzinnych stronach biegał po okolicy. Pobiegałbym i ja po tych ścieżkach... ale nie mam butów.
- W Lidzbarku urodziła się Wioletta - małżonka Kamila.
- Z Lidzbarka pochodzi doktor Renia, z którą dokładnie rok temu pokonałem pierwszą połówkę Harpagana. Z perspektywy czasu pokonanie TP100 Harpagana w pierwszym podejściu i w limicie uważam za TOP3 moich biegowych doświadczeń. Bez Reni i Wrzeka to nie byłoby możliwe.
Niby jestem wolny, nie muszę nerwowo patrzeć rano na zegarek, czy mam dość czasu aby wyskoczyć pobiegać i wrócić zanim cała moja rodzina będzie wyglądać jak gniazdo głodnych ptaków przed śniadaniem. Po prostu śpię do oporu razem ze wszystkimi. Ale z drugiej strony budząc się rano i patrząc przez okno na wijącą przez centrum miasta rzekę Łynę noszą mnie wewnątrz perfekcyjnie pielęgnowane przez ostatnie 5 lat nawyki: ubrać buty i pobiec wzdłuż rzeki, biec tak daleko jak starczy czasu/sił/rozsądku a potem przejść na drugi brzeg i wrócić.
W sumie to smutna sprawa pojechać na wycieczkę bez butów...
Ten jeden raz Ci wybaczymy. Ale więcej tego nie rób. I tak wrócisz, po co to odwlekac :)
OdpowiedzUsuń