sobota, 21 października 2017

W sumie to smutna sprawa pojechać na wycieczkę bez butów

Sięgam pamięcią wstecz i właśnie uświadomiłem sobie, że po raz pierwszy od 5 lat pojechałem na wycieczkę bez butów. Nie chodzi o to, że zapomniałem. Każdy biegacz doskonale wie, że nie ma czegoś takiego jak "zapomnieć butów na wyjazd". Ten, który kiedykolwiek po prostu zapomniał jest zwyczajnym oszustem, a nie biegaczem. Można zapomnieć zabrać dowodu osobistego na własny ślub, ale nie można ot tak po prostu nie wrzucić butów do biegania do walizki/bagażnika. Tak więc nie zapomniałem swoich butów. Wychodząc z domu omiotłem wzrokiem moje zielone Salomony leżące w łemkowskim błocie na balkonie. Zwolniłem lekko przy szafce z butami i unosząc kącik ust delikatnie do góry przeszedłem slalomem między Ecco Biomami i minimalistycznymi Kalenji. Wsiadłem do samochodu, zajrzałem jeszcze raz do bagażnika i upewniwszy się, że na pewno nie ma w nim moich zastępczych Asicsów, przekręciłem kluczyk i pojechałem przed siebie.



Przeżywam to rozstanie jak nastolatka. Pieszczę się nad sobą jak panna, która zrywa z chłopakiem, którego kocha wmawiając mu jakieś banialuki w stylu: "byłeś dla mnie za dobry, więc nie mogę z tobą być dłużej, nie zasługujesz na mnie, znajdź sobie lepszą".

Taka właśnie jest moja relacja z bieganiem. It's complicated.

Jestem na weekend w Lidzbarku Warmińskim. Z tym miastem mam tak naprawdę trzy skojarzenia:
  1. Z Lidzbarka pochodzi mój pierwszy biegowy i blogowy idol - Biegacz z Północy. Michał wielokrotnie wspominał o tym jak będąc na weekend w rodzinnych stronach biegał po okolicy. Pobiegałbym i ja po tych ścieżkach... ale nie mam butów. 
  2. W Lidzbarku urodziła się Wioletta - małżonka Kamila. 
  3. Z Lidzbarka pochodzi doktor Renia, z którą dokładnie rok temu pokonałem pierwszą połówkę Harpagana. Z perspektywy czasu pokonanie TP100 Harpagana w pierwszym podejściu i w limicie uważam za TOP3 moich biegowych doświadczeń. Bez Reni i Wrzeka to nie byłoby możliwe. 
Jestem więc w tym Lidzbarku bez butów do biegania i czuję jak mieszają się we mnie dwa fronty skrajnych emocji.

Niby jestem wolny, nie muszę nerwowo patrzeć rano na zegarek, czy mam dość czasu aby wyskoczyć pobiegać i wrócić zanim cała moja rodzina będzie wyglądać jak gniazdo głodnych ptaków przed śniadaniem. Po prostu śpię do oporu razem ze wszystkimi. Ale z drugiej strony budząc się rano i patrząc przez okno na wijącą przez centrum miasta rzekę Łynę noszą mnie wewnątrz perfekcyjnie pielęgnowane przez ostatnie 5 lat nawyki: ubrać buty i pobiec wzdłuż rzeki, biec tak daleko jak starczy czasu/sił/rozsądku a potem przejść na drugi brzeg i wrócić.

W sumie to smutna sprawa pojechać na wycieczkę bez butów...

1 komentarz:

  1. Ten jeden raz Ci wybaczymy. Ale więcej tego nie rób. I tak wrócisz, po co to odwlekac :)

    OdpowiedzUsuń

Podobne wpisy