sobota, 28 października 2017

Parkrun Gdańsk-Południe #65 - Halloween 2017


Na wstępie kilka zdań wyjaśnienia, dlaczego kilka tygodni temu zniknęły moje parkrunowe relacje. Stało się dlatego, że w pewnym sensie stały się one trochę dla mnie niezręczne bo... bo zostałem podstępem wciągnięty na listę oficjalnych parkrunowych koordynatorów :) Już wcześniej raz zdarzyło mi się założyć niebieską (wtedy jeszcze żółtą) kamizelkę dyrektora i z megafonem obwieścić start wyścigu, ale wtedy to było wyłącznie jednorazowe zastępstwo. Teraz jest trochę bardziej na stałe. Dostałem tajne kody do zaplecza parkrunowego cmsa i poza mierzeniem czasu i skanowaniem tokenów mogę także publikować wyniki na stronie :) I jeszcze jedno - mam też dostęp do admina fanpage, więc jak ktoś pisze "do parkruna gdańsk-połdunie" to może się zdarzyć, że ja odpiszę :) Miłosne listy do Tobiasza czy Pawła trzeba teraz pisać na priva :)

Grupa parkrunowych koordynatorów powiększyła się nie tylko o mnie. Do Tobiasza i Pawła dołączyli także Kamil i Leszek. Wszyscy razem, także z powiększającym się gronem wolontariuszy, dbamy, aby było fajnie i idea się rozwijała. I żeby nie trzeba było odwoływać biegów :)

Ale w kontekście moich cotygodniowych wpisów powstał pewien problem. No bo jak mam skrytykować organizację, do której jedną nogą wszedłem? Teraz już zawsze musi mi się wszystko na 100% podobać, heh :)

* * *

Skoro już mamy ustalone, że parkrun jest w porządku, to zadajmy pytanie czym się wyróżnił dzisiejszy?

Wyróżnił się tym, że pogoda była pod psem. Szedłem z Kreską kilometr z górki na start i zamiast parasola chowaliśmy się pod stołem. Stół był co prawda trochę niewygodny, ale lepsze to niż nastawiać policzki na boczny deszcz. A po co nam stół? Stół był potrzebny po to, postawić na nim garnek pełen zupy dyniowej, który wczoraj u Żmudzińskich cały wieczór gotowaliśmy.


To już taka tradycja naszego parkruna, że na halloweenowej edycji zupa z dyni musi być. Dynia z ekologicznej uprawy w Juszkowie od moich rodziców. Ziemniaki miały być z Iławy, ale Wiola wszystkie wyjadła w tygodniu, więc były z Biedronki. Do tego kilka garści sekretnych przypraw, chwila blendowania i 7 litrów gotowe.

Zupa została rano podgrzana i dostarczona osobiście na start przez przedstawiciela Sanepidu Powiatowego. 


Nie wiem co się działo na starcie, bo pilnowałem zupy, ale na zdjęciu, które zrobił Paweł wynika, że trochę zebrało się przebierańców :)


Co się działo na mecie też nie wiem, bo nalewałem zupę do kubeczków. A nie była to wcale prosta operacja i gdyby nie rzesza wolontariuszy dzisiejszego dnia to byłby problem. I nie chodzi mi o skaner czy tokeny, ale sama czynność poczęstunku wymagała pomocy Marty, siostry Kamila jako trzymającej pokrywkę i dbanie o spowolnienie procesu chłodzenia. Wioletta, której przypisaliśmy rolę "doktora kelnera" zajmowała się wydawaniem pełnych kubeczków, ale ponieważ sama nie nadążała, musiała wspomóc się swoją córką Pauliną. 


A co się działo na biegu? ... nie wiem, nie patrzyłem, ale chyba wszyscy przybiegli, biorąc pod uwagę kto dziś zamykał stawkę, to nie było innego wyboru.


1 komentarz:

  1. Zupa była przepyszna - patrząc na zziębnięte trochę ręce tym bardziej przydał się kubek ciepłej zupki :)

    OdpowiedzUsuń

Podobne wpisy