Mam wrażenie, że takie wiatry jak te zapowiadane na ten weekend to my mamy cały czas. Jest końcówka października, mieszkamy nad morzem, to czego innego można się spodziewać niż wiatru z deszczem? Ale trzeba przyznać, że od kiedy wiatrom w Polsce zaczęto nadawać imiona to brzmią trochę groźniej. Na przykład ten co niby teraz jest nazywa się Grzegorz. Zamykam oczy i w wyobraźni widzę Grześka, z którym byliśmy na Łemko jak stoi z flagą "Pruszcz Biega" i jest groźny. Aż strach wyjść pobiegać.
Umówiliśmy się z Dominikiem na rano. Głownie po to aby tradycyjnie trochę ponarzekać :) Przy okazji chcieliśmy też trochę pobiegać. Pomysłów było kilka. Nad morze aby zobaczyć duże fale? Za słabo wiało aby spodziewać się czegoś zapierającego dech w piersiach, poza tym to 24 km, zajęło by nam z 4 godziny :) Może w stronę Straszyna, albo tradycyjny Otomin? Postanowiliśmy ustalić to kiedy się już spotkamy.
Poranek zacząłem od narzekania na jet-lag, który mnie dopadł po nocnej zmianie czasu :) Przez chwilę ciężko mi było się odnaleźć z tą ekstra godziną, ale w końcu kiedy znalazłem już gacie, kończyłem śniadanie i miałem wychodzić... z nieba lunęło deszczem. Napisałem do Dominika, czy może nie warto tego przeczekać, ale ten mi odpisał lakoniczne "nie". No cóż, czy po ostatnich dwóch Chudych Wawrzyńcach wypada mi narzekać na deszcz? Idąc w kierunku drzwi spojrzałem na kurtkę przeciwdeszczową i obojętnie przeszedłem obok. Skoro pada deszcz, to będę mokry.
A Dominik czekał na dole ubrany w sam t-shirt :)
- Może zrobimy 5 km? - zapytał Dominik
- Do dobry pomysł - odparłem
I polecieliśmy w kierunku wieży widokowej na Kozaczej Górze.
Na górze trochę wiało, mi psuło fryzurę, ale Chuck Norris miał buffkę z Bydgoszczy i dzięki temu zachował ład na głowie.
Zbiegliśmy z platformy i pobiegliśmy zamiast do domu - w kierunku Parku Oruńskiego.
Bieg był w pewnym sensie bez większej historii i z pewnością nie zasługuje na tą notatkę na blogu, ale:
- Poranne niedzielne wybiegania z Dominikiem i/lub Michałem to najlepszy, najciekawszy, najbardziej wyczekiwany element treningu. Nie ważne czy jest to 40 km czy ostatecznie 10 km jak dzisiaj. To jest taki odpowiednik spotkań przy piwku, gdzie można sobie z kumplami ponarzekać, pospierać się na temat filozofii i ekonomii i poruszyć jeszcze parę tematów dotyczących Rio :)
- Dawno takiego biegu nie było, dlatego się nim cieszę
- Pisanie o niczym też daje mi frajdę.
- Choć w tym przypadku najbardziej zależało mi aby nie pominąć w pisanej historii naszego biegania tekstu miesiąca jakim skwitowała nas córka Dominika kiedy odprowadzałem go do domu.
No więc kiedy po 1,5 godzinie przedzierania się przez podmokłe górki i parkowe ścieżki, po łydki w błocie dotarliśmy pod klatkę Dominika, akurat z góry schodziła reszta jego rodziny. Najmłodsza córka spojrzała na nas stojących pod klatką i zapytała
- "Cały czas tutaj stałeś tato?"
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz