niedziela, 15 listopada 2015
Shane Niemeyer - Sztuka cierpienia
Ta książka utwierdza mnie w przekonaniu, że każdy sportowiec, który doprowadza swoje ciało do granicy możliwości ma lub miał nierówno pod sufitem. Często też niesie na barkach mroczną historię.
Shane Niemeyer nie jest wybitnym sportowcem. Jego największe osiągnięcia to kilkukrotny udział w Ironmanie w Kona. Oczywiście uzyskanie kwalifikacji dla amatora to nie jest bułka z masłem. Tym bardziej jeżeli ten amator rozpoczynał w wieku 30 lat jako narkoman, alkoholik i skazany przestępca, urwany z więziennego stryczka. Dosłownie urwany.
To nie jest książka o zawodach sportowych. Tych jest tutaj bardzo mało, ale opisane na tyle fajnie że nawet po raz n-ty przyjemnie czyta się podobne do siebie historie niepewności, walki, rezygnacji i powstania z popiołów aby ostatkiem sił dociągnąć do mety.
To jest książka o Ameryce. O Ameryce, której łatwość życia potrafi zaprowadzić na samo dno. Shane jako nastolatek bardzo łatwo wchodził w świat alkoholu, narkotyków, dilerki i drobnych przestępstw. Ameryka na to pozwalała. Swój młodzieńczy bunt zapijał każdego dnia butelką wódki i 6-pakiem piwa słuchając po raz 20-ty w tygodniu The Wall - Pink Floyd. To album o budowaniu muru między jednostką a społeczeństwem. W jednej ze scen filmowej wersji The Wall Alana Parkera bohater leży na fotelu, komfortowo odrętwiały. Tak czuł się Shane...
Ale to także książka o Ameryce, która daje szanse. Shane po kilku nieudanych odwykach trafił w końcu za kumulacje drobnych przestępstw (głównie kradzieży) do więzienia. Tam podjął decyzję o skończeniu ze sobą. Sznur, na którym się powiesił pękł. Kolejne dni spędzone w karcerze natchnęły go do nowego życia. W ręce wpadły mu numery pisma o Triathlonie. Ukończę Ironmana w Kona! - Taki postawił sobie cel. Ameryka daje szanse, bo kiedy wyszedł warunkowo, bez pracy, bez mieszkania, bez żadnej pozytywnej historii znalazł pracę w sklepie sportowym. Nie mając kasy dostał rower, który miał dopiero później odpracować. Jedyne pytanie, które dostał brzmiało: "Ale nikogo nie zabiłeś?". Czy ktoś wyobraża sobie, że wychodząc z więzienia w Polsce można pójść do sklepu sportowego i dostać "na dobre oczy" drugą szansę czyli rower i pracę? Ameryka dała mu szansę na zmianę swojego życia, solidne treningi (niejako w formie odkupienia), szansę na ujście energii na zawodach, pogodzenie się z rodziną i społeczeństwem, a ostatecznie przeprowadzkę do mitycznego Boulder wraz z miłością swojego życia. W tym czasie wszyscy jego kumple z młodych lat przeszli na tamten świat...
Ale to jest przede wszystkim książka o socjopacie. O człowieku, który jeżeli ma skakać to tylko z najwyższego drzewa, jeżeli pić to wyłącznie do odcięcia, jeżeli wbijać igły, to we wszystkie możliwe żyły, jeżeli ma się odbić to tylko i wyłącznie od najgłębszego z możliwych dna. Droga w górę była tak samo ekstremalna. Picie i jedzenie w trakcie biegu jest dla cieniasów. Zrobić 200 km na rowerze bez picia? Nie ma problemu! Przerwy w treningu i regeneracja są dla słabeuszy. Kontuzja? Dopóki nic nie jest załamane, to nie ma kontuzji. No i najważniejsza dewiza socjopaty: "Musi boleć!"
Tytuł oryginału brzmi The Hurt Artist. Tytuł polski to Sztuka cierpienia. Z jednej strony to świetne lingwistycznie tłumaczenie, ale trochę bezosobowe. Sztuka cierpienia może dotyczyć każdego, można na nią też patrzeć z zewnątrz i jest przez to bezosobowa. A to jest książka o konkretnym artyście psucia sobie życia i naprawiania go w bólu. Nie o jakiejś odległej sztuce, ale tym tutaj artyście z krwi, wódki i kości - Shanie Niemeyerze.
Trochę wkurzało mnie w trakcie czytania zbyt częste odwoływanie się do swojej przeszłości. Niemal w każdym akapicie mamy wtrącenie, jak daleką drogę Shane przebył od więziennej celi do 18 miejsca w zawodach w Ironmanie na 2000 startujących. I to ciągłe udowadnianie własnej wartości, że mógłby być wyżej gdyby trenował wcześniej zamiast pół życia chlać i się narkotyzować. Za którymś razem miałem ochotę krzyknąć: "Człowieku! Wiem już to! Czytałem na poprzedniej stronie i jeszcze na poprzedniej i na 50-ciu poprzednich. Pisz wreszcie o tych zawodach a nie biadolisz jak to źle miałeś w życiu!"
Na koniec jeszcze mój ulubiony fragment książki. O tym jak Shane przeżywa kryzys na trasie:
"Jak u większości ludzi, spadek poziomu cukru we krwi sprawia, że robię się nerwowy i drażliwy. I ten spadek w połączeniu z faktem, że miałem za sobą ponad 8 godzin niebywałego wysiłku, doprowadził mnie na skraj makabrycznego kryzysu. Poganiałem się i poganiałem, aż wreszcie znalazłem się za granicą krainy Ja Pierdolę. To taki stan umysłu kiedy denerwuje mnie absolutnie w s z y s t k o. Dziura w drodze - ja pierdolę. Jakiś widz hałasuje dzwonkiem - ja pierdolę. Wiatr, szumiące drzewa, zapach kiełbasek smażonych gdzieś na ogrodowym grillu; każdy bodziec wpadał w maszynkę, która zamieniała go w "ja pierdolę".
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz