Rzeka Brda jest idealna na pokonywanie jej kajakiem. Kilka lat temu nawet uczestniczyłem w dwudniowym spływie, z którego najbardziej pamiętam efektowną wywrotkę, którą z żoną zaliczyliśmy na prostej, niewzburzonej wodzie.
Korzystając z okazji ostatniego dnia majowego weekendu i idealnej pogody do biegania pozwoliłem sobie na kilkunastokilometrowy biegowy wyskok wzdłuż Brdy. Z racji, że rano się trochę grzebałem, a dzieciakom obiecałem basen musiałem skrócić trasę tak, aby zamknąć się mniej więcej w półtorej godziny.
Z kilku opcji, które rozważałem (szlak ma ponad 150 km) wybrałem start w miejscowości Męcikał (co za nazwa!) i bieg w kierunku Mylofa + powrót w to samo miejsce. Aby było ciekawej, wracając postanowiłem dodatkowo obiec jezioro Trzemeszno.
Pierwszy kilometr to typowa zmyłka. Zmyliła mnie zarówno pogoda, bo spadło kilka kropli deszczu, z których na szczęście nic nie wynikło. Zmylił mnie Nick Cave, bo wydawało mi się, że fajnie będzie go posłuchać w tych okolicznościach, ale po dość gładko wchodzącym Tupelo, kilka utworów później musiałem zdjąć słuchawki, bo nie byłem w stanie skoncentrować się na tak wielu rzeczach i jeszcze słuchać Cave'a. Zmylił mnie strach przed pragnieniem, bo nie miałem ze sobą plecaka i ze strachu przed śmiercią z odwodnienia w lesie za bardzo opiłem się przed startem i przez pół godziny chlupotało mi w brzuchu. Ostatecznie zmyliła mnie trasa, bo spodziewałem się lekkiego biegu leśną piaskową drogą, pięknej zaborskiej przyrody i nawet tak było... przez pierwszy kilometr...
Po pierwszym kilometrze aż cofnąłem się do ostatniego oznaczenia niebieskiego szlaku, by sprawdzić czy na pewno to dobry kierunek. Ścieżka poprowadziła mnie idealnie brzegiem Brdy. Miała szerokość 40 centymetrów i poza dzikami, które ją od czasu do czasu podkopywały, ostatni człowiek, który nią szedł to chyba wędkarz jesienią. Ścieżka była bocznie pochyła, więc trzeba było manewrować stopami jak baletnica, aby nie stąpać krzywo. Każdy nierozważny krok mógł doprowadzić do widowiskowego skąpania się w Brdzie. Do tego ścieżka ciągle wiła się 2 metry w górę i 2 metry w dół. I najgorsze - non stop gałęzie na wysokości oczu. Kilka razy trzeba było przebiec kilkaset metrów w trawach po łydki po takim pół-podmokłym terenie.
Przyszło mi wtedy do głowy, że naprawdę nie mamy czego zazdrościć Jurkowi, który sobie biega po parkach Kalifornii. Sądzę, że 150 km niebieskim szlakiem Brdy napełniło by akumulatory przeżyć i uniesień każdego biegacza ultra. Nie ma co prawda dodatkowego stresu przed pumą, ale wilki podobno podchodzą już pod Drawsko Pomorskie, nie mówiąc o dzikach :)
Po 7 kilometrach dobiegłem do wioski Mylof, zwanej także Zapora, z tego względu, że jest tam... zapora, elektrownia wodna i jedna z największych hodowli pstrąga w Europie.
Aby nie wracać tą samą trasą musiałem przebiec około 3 kilometrów asfaltową drogą w kierunku miejscowości Giełdon by tam odbić, tym razem na szlak czerwony i obiec jezioro Trzemeszno. Te trzy kilometry po asfalcie w tempie 4:45 min/km zmęczyły mnie mniej niż poprzednie, wzdłuż Brdy w tempie 6:15 min/km. Po drodze, mimo że asfaltowej, nie spotkałem ani jednego samochodu.
Na 11 kilometrze znów zaczęła się tzw. ścieżka, którą ostatni wędkarze szli jesienią. Różniła się od tej przy brzegu Brdy tym, że była jeszcze bardziej rozkopana przez dziki.
Łącznie przebiegłem 17 kilometrów z czego większość po szlakach mocno crossowych. Dzisiejsza trasa to tylko liźnięcie tematu, który kiełkuje mi w głowie. Ultra duatlon biegowo-kajakowy :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz