piątek, 2 maja 2014

Jane's Addiction - Nothing's Shocking


Mam bardzo indywidualne postrzeganie muzyki, która powstawała w latach 1987-1995. To był okres końca mojej podstawówki i całego liceum. Muzyka stawała się moim najważniejszym medium. Czytałem nałogowo Rock'n'Roll i Tylko Rock. Ale słuchałem muzyki, która powstała wcześniej. Pink Floyd, King Crimson, The Doors, Led Zeppelin, Camel, Marillion, Van Der Graaf Generator i wszelkie tego typu klimaty to był mój świat. Do tego audycje Beksińskiego, Kosińskiego i Kaczkowskiego. Ale dookoła szalał grunge, ludzie słuchali Nirvany, Pearl Jam, Alice in Chains, Soundgarden...

O Jane's Addicion czytałem mimo woli. Ale świat był wtedy inny. Nie było internetu i nie mogłem po prostu wrzucić sobie płyty z youtuba. Nawet dla mnie brzmi to już niewiarygodnie, ale takie były czasy. Czytałem o muzyce, a że nie stać mnie było, jak każdego licealisty, aby kupić sobie CD, więc po prostu sobie ją (muzykę) wyobrażałem. Od znajomych łatwiej było pożyczyć wynalazki typu dziesiątą płytę Steve'a Hacketta - gitarzysty Genesis, niż cokolwiek co słuchał wtedy świat. Tak więc czytałem w drukowanej prasie o Jane's Addicdion, o ekscesach Perrego Farrela i po części z niesmakiem, a po części z mega ciekawością zastanawiałem się jaką muzykę może tworzyć tak odjechany gościu.

Aby posłuchać i zrozumieć Jane's Addiction potrzebowałem jeszcze kilku lat. W 1998 roku siedziałem do późnej nocy i kułem do kolokwium z fizyki ciała stałego. Wtedy w Trójce poleciało... kilka kawałków z Adore - The Smashing Pumpkins (o tym będzie kiedyś mega osobny wpis!). Poczułem jak się coś we mnie łamie. Dosłownie nie zasnąłem tej nocy. Kolokwium zadałem ledwo co, ale w mojej duszy otworzyła się bramka na na muzykę czasów w jakich wtedy żyłem. Otworzyłem uszy na wszystko co tworzyła dla mnie ostatnia dekada tego millenium. Zrozumiałem, że świat nie kończy się na Pink Floyd i tym co puści u siebie Beksiński, ale jest szerszy i mega ciekawy.

Mniej więcej wtedy kolega z Rybnika nagrał mi na kasetę i wysłał pocztą Nothing's Shocking i Ritual de lo Habitual. (tak! takie były czasy 15 lat temu, najszybszą formą dostarczenia muzyki było nagrać ją na kasetę i wysłać pocztą). Nie zrobiły na mnie mega wrażenia te płyty na samym początku, ale też nie dały o sobie zapomnieć. Można powiedzieć, były jak wyzwania, z którymi ciągle miałem porachunki. Z jednej strony były takie brudne i nie-moje, ale z drugiej to szaleństwo w nich, ta moc, ten wyskok poza definiowalny poziom, i to skomplikowanie powodowały, że tak skrajnie nie-progresywne płyty traktowałem jako wymiar ponad-progresywny i nawet nie do końca je rozumiejąc lgnąłem do nich.

Kilka lat temu kupiłem je za grosze w Media Markcie i tak leżały może raz czy dwa przesłuchane. Dziś od rana chciałem biegać przy Obrazkach z Wystawy - Emerson, Lake & Palmer, ale kiedy stanąłem przed półką z płytami i zacząłem zastanawiać się co zgrać sobie do słuchania na cały tydzień i moje oko trafiło na  Nothing's Shocking nie było już nic co byłoby w stanie zmienić moją potrzebę posłuchania czegokolwiek innego.

Miałem biegać powoli. Miałem testować moje mięśnie, kości i ścięgna po 80-kilometrowym ultra w ostatnią sobotę, który trochę dał mi w kość. Ale nie byłem w stanie. Jane's Addicion DOSKONALE nadaje się do biegania! Całe szaleństwo Perry'ego Farrel'a jest we mnie!!

Nie wiem do końca czyja to wina, ale tak mega naładowany, lecę w tempie 4:15 min/km (jak dla mnie to kosmiczne tempo, głos z endo mi dopiero uświadomił co robię) wbiegam na przejście dla pieszych na ZIELONYM świetle (nie wczesnym zielonym, ani nie pulsującym zielonym, tylko idealnym środkowym zielonym) i patrzę w lewo-prawo-lewo-prawo.  Na skrzyżowaniu Havla i Świętokrzyskiej. I widzę czarne BMW X5 (nie, nie chodzi o to, że bmw jest złem samym w sobie, dwóch moich najbliższych znajomych jeździ czarnymi bmw a ich dusze, to dusze anielskie). I to BMW jedzie na swoim czerwonym, a ja na swoim zielonym biegnę i obijam się o bagażnik bo nie jestem w stanie wyhamować, okręcam się, ale ląduję w miarę stabilnie. Nikomu nic się nie stało. BMW przyhamowuje więc podbiegam aby w pewnym sensie (przeprosić?) powiedzieć, że jest OK. Kiedy podbiegam - bmw odjeżdża chcąc uniknąć konfrontacji.

Pytanie, bo w sumie nie jestem pewny. Czyja była wina? BMW skręcało na zielonej strzałce. Ja pokonywałem przejście dla pieszych na swoim zielonym świetle. Ale pokonywałem biegnąc. Gdyby coś komuś się stało, np. wybiłbym sobie zęby o asfalt, albo zarysowałbym zębami lakier. Z czyjego OC by szło?

Niezależnie od odpowiedzi morał jest taki, że Jane's Addicion ma taką moc, że można ich słuchać tylko w lesie.



1 komentarz:

  1. Pomijając oczywistość że Nothing Shocking jest genialne to wina była ewidętnie po stronie BMW. Zielona strzałka nie jest zielonym światłem, jest warunkowym pozwoleniem na wjazd poza sygnalizator. Piesi (nawet biegający) mają wtedy bezwzględne pierwszeństwo.

    OdpowiedzUsuń

Podobne wpisy