Biorąc pod uwagę zaaranżowanie fragmentu trasy TriCityUltra właśnie najtrudniejszym szlakiem TPK wypadało go w końcu przebiec całą ekipą i sprawdzić jakie naprawdę są te pagórki.
Umówiliśmy się o 8 rano, po niecałych 4 kilometrach połączyliśmy siły z Michałem (Jarka nie było, wykręcał się pracą, ale prawda pewnie jest taka, że nie mógł ruszać nogami po podjęciu próby zostania najwytrwalszym biegaczem w Polsce i zdobyciu bezpłatnego pakietu na Orlen). Początek biegu wyglądał tradycyjnie: 5 wzgórz - Jasień - Wróbla Staw - Matemblewo - Słowackiego. Wybił 10-ty kilometr drogi i rozpoczęła się prawdziwa przygoda. Bieganie po szlakach PTTK odmładza mnie o 25 lat kiedy razem z harcerzami zbierałem pieczątki w książeczce OTP. Ale zanim tak naprawdę rozpoczęliśmy przygodę wzdłuż zielonego szlaku Trójmiejskiego Parku Krajobrazowego Dominik zaliczył perfekcyjną rolkę. Być może potknął się o korzeń, ale na 100% to korzenia tam nie było. Biegłem tuż za nim i tylko obserwowałem jak zamienia energię potencjalną w energię kinetyczną, aby w końcu podobnie jak Kubica w Meksyku zakończyć naukę o zasadzie zachowania energii efektowną rolką po leśnym runie.
"TUUU był korzeń co mnie zaatakował" |
Pierwszy przystanek zrobiliśmy przy wielkim starym drzewie. Nieopodal znajdowała się tabliczka z oznaczeniem odległości. Nie wiem jak reszta ekipy - ale czy ten drogowskaz "Skarszewy 66 km" nie wygląda jak zaproszenie i wyzwanie jednocześnie? Chodzi mi to po głowie już od jakiegoś czasu i w tym roku będę cisnął, aby przelecieć się tym szlakiem po całości.
Nie wiem czy te pagórki tak nas zmyliły, czy to, że w powietrzu była prawdziwa wiosna, las pachniał i minęły nas dwie (lub trzy) sarny ale kiedy zbiegliśmy do Oliwy postanowiliśmy zrobić przystanek przy słynnej Katedrze Oliwskiej. Podbiegliśmy pod nią i wtedy zaczęliśmy zastanawiać się kiedy przekroczyliśmy ul. Spacerową - arterię łączącą Oliwę z obwodnicą Trójmiasta? Zacząłem już nawet wierzyć w to, że nie zauważyłem tunelu, albo mostu... I wtedy zorientowaliśmy się... że nie jesteśmy przy Katedrze Oliwskiej, ale kilkaset metrów bliżej. To był zły gotyk, choć zdążyłem nawet zrobić zdjęcie :)
Chwilę później po zakupach w żabce i posiłku ma murku pożegnaliśmy się z Dominikiem, który pobiegł na rodzinne spotkanie do Sopotu. Miał jeszcze wykąpać się w Bałtyku, a że nie miał ręcznika - wysuszyć powiewami wiatru biegnąc sprintem na gaciach po Monte Cassino. Mam nadzieję, że małżonka nie odbierała go z aresztu :)
Powrót, we dwójkę z Michałem, zaplanowaliśmy szlakiem niebieskim. Już na samym początku szlak zrobił nam psikusa. Zanim dobrze naoliwiliśmy stawy po odpoczynku szlak nagle skręcił ostro w górę i w bok, przebiegliśmy obok kamienia z jakimiś napisami i równie nagle odbiliśmy ostro w dół. Hmmm, ciekawe, ale lekko denerwujące są takie nagłe wahania energii potencjalnej. Prawdziwy podbieg jednak dopiero miał się rozpocząć. Kolejne kilkaset metrów wspinaliśmy się na przemian biegnąć i idąc. Mimo, że było to dopiero 2/3 naszej trasy - okazał się to ostatni podbieg tego dnia. W dalszej części trasy było malowniczo, spotkaliśmy sporo pędzących na żywioł rowerzystów i trochę spacerowiczów. Niebieski szlak jest zdecydowanie łatwiejszy od zielonego, prowadzi w całości naturalnymi ścieżkami (bez asfaltu i betonu) ale nie jest taką przygodą jak zielony. A może byliśmy już po prostu zmęczeni i odliczaliśmy kilometry do domu? Po przekroczeniu Słowackiego dalsza trasa to ta sama rutyna: Matemblewo - Wróbla Staw - Jasień (tu Michał pognał w swoim kierunku) - 5 Wzgórz.
Cała moja trasa tego dnia wyniosła 34 kilometry i zajęła 3 godziny i 46 minut. Dłuuuugo. Tempo było znacznie słabsze niż maratonik do Sobieszewa tydzień temu, ale podobno 7 km w górach liczy się jak 10 po płaskim. Wtedy już te tempo wygląda całkiem spoko. Z Michała garmina wyszło ponad 400 metrów przewyższeń. Nie jest to tak dużo w perspektywie prawdziwych biegów górskich, ale dzisiaj dowiedziałem się, że jest gdzie w Trójmieście do nich trenować.
Jeszcze jeden akapit o samopoczuciu po biegu. Szukam od jakiegoś czasu swojej granicy odległości, po której mogę całkowicie normalnie funkcjonować, bez wpływu/straty na inne elementy dnia. Chodzi o to, że wracam z biegania i nie zdycham reszty dnia, nie chodzę jak kulas, mam siłę i ochotę wyjść z dziećmi na spacer i w ogóle żyć tak jakbym nie biegał. Dwa tygodnie temu biegłem w niedzielę 19 km. I to jest dystans, o którym totalnie zapominam i nie ma na mnie najmniejszego wpływu, nie staje się wymówką do niezrobienia czegoś. Tydzień temu biegliśmy z ekipą tricityultra.pl 46 km do Sobieszewa i z powrotem - ale ten bieg już odcisnął pewne znamię. Czułem, że biegłem i miałem mniejszą ochotę na inną aktywność tego dnia. Dziś natomiast czuję się jak po 19-stce, mimo, że były to 34 km w trudnym terenie. Może właśnie ta różnorodność terenu dała mi to odczucie? Bo na ostatnich km byłem już zmęczony i bałem się, że jednak będę szukał wymówek do nie-pójścia-na-spacer-i-na-plac-zabaw-z-dziećmi, ale po prysznicu i pół godzinie odpoczynku dosłownie zapomniałem, że biegłem. Może właśnie w biegach górskich, gdzie na przemian pracują różne mięśnie jest łatwiej? I łatwiej jest pokonać górskie ultra niż taki sam dystans po płaskim? I planując trasę naszego biegu Tri City Ultra powinniśmy z rozsądku wybrać właśnie tę rzekomo trudniejszą trasę?
Dwa piękne szlaki, ale do ultra można wziąć tylko jeden. Gdy pobiegłem 1 crss zielonym szlakiem w lipcu zapamiętałem go jako bardzo ciężki "bieg górski". Z dzisiejszej perspektywy wydał się zdecydowanie za krótki. Szlak zajął 16km do zabudowań oliwskich, ale same górki to ok. 4km - prawie tyle co błąd statystyczny przy 80km. Jak dla mnie jedna z większych atrakcji trasy, podobnie jak klify (przypomniałem sobie, że warto zobaczyć jeszcze bastiony oraz forty, przez które prowadzi podobno ciekawy szlak).
OdpowiedzUsuńPS Piszę się w ciemno na Skarszewy, szlak zielony mój ulubiony ;)
Ja też biegałem dziś po Trójmiejskim Parku Krajobrazowym - zaliczyłem fragment niebieskiego i zielonego szlaku, Jeżeli chodzi o zielony, to potrafi dać po tyłku - jest jeden podbieg, z którym za każdym razem przegrywam. W zeszłym roku cały szlak skarszewski pokonało 2 kolegów z Akademii Biegania. Biegłem z nimi ostatnie 20 km (z Matemblewa do Kamiennego Potoku). Relację z tego wypadu znajdziesz na stronie http://akademiabiegania.pl/andrzej-jarmolowski-i-piotr-pelplinski-pokonali-szlak-skarszewski-akademia-biegania-akademiabiegania/
OdpowiedzUsuńDobra, przyznaje się byłem na balecie w pracy, dlatego nie pobiegłem:) Całe szczęście, że mam wymówkę, bo nie do końca wiem co jest z nogą po sprincie z Dominikiem... Jutro mam zamiar testnąć co i jak z nią.
OdpowiedzUsuń