niedziela, 9 marca 2014

Szlak Zielony - Trójmiejski Park Krajobrazowy

Od ostatnich wakacji, kiedy to Dominik wystartował w Pierwszym Cross Maratonie Człowieka, który się wkręcił, w kółko nam powtarzał, że mimo tego, że mieszkamy nad morzem - możemy biegać po górach. Ok ok, spoko spoko, pewnie jakieś normalne pagórki. Przecież nie raz biegaliśmy doliną radości w TPK i owszem, było troszkę pagórkowato, ale górami w życiu bym tego nie nazwał.

Biorąc pod uwagę zaaranżowanie fragmentu trasy TriCityUltra właśnie najtrudniejszym szlakiem TPK wypadało go w końcu przebiec całą ekipą i sprawdzić jakie naprawdę są te pagórki.



Umówiliśmy się o 8 rano, po niecałych 4 kilometrach połączyliśmy siły z Michałem (Jarka nie było, wykręcał się pracą, ale prawda pewnie jest taka, że nie mógł ruszać nogami po podjęciu próby zostania najwytrwalszym biegaczem w Polsce i zdobyciu bezpłatnego pakietu na Orlen). Początek biegu wyglądał tradycyjnie: 5 wzgórz - Jasień - Wróbla Staw - Matemblewo - Słowackiego. Wybił 10-ty kilometr drogi i rozpoczęła się prawdziwa przygoda. Bieganie po szlakach PTTK odmładza mnie o 25 lat kiedy razem z harcerzami zbierałem pieczątki w książeczce OTP. Ale zanim tak naprawdę rozpoczęliśmy przygodę wzdłuż zielonego szlaku Trójmiejskiego Parku Krajobrazowego Dominik zaliczył perfekcyjną rolkę. Być może potknął się o korzeń, ale na 100% to korzenia tam nie było. Biegłem tuż za nim i tylko obserwowałem jak zamienia energię potencjalną w energię kinetyczną, aby w końcu podobnie jak Kubica w Meksyku zakończyć naukę o zasadzie zachowania energii efektowną rolką po leśnym runie.

"TUUU był korzeń co mnie zaatakował"
Dalsze kilometry faktycznie zmieniły moje postrzeganie Trójmiejskiego Parku Krajobrazowego. Zielony szlak celowo został tak poprowadzony aby zaliczył każdy większy i mniejszy pagórek. A niektóre z nich to wzniesienia, na które zdecydowanie nie da się wbiec - bo trzeba się wdrapywać używając zupełni innych partii mięśni niż do biegania. To samo zbiegi - nie są to przyjemne pochyłości, na których można odpocząć, ale trzeba uważać na każdy krok aby nie sturlać się na dół, albo nie zjechać na dywanie liści.


Pierwszy przystanek zrobiliśmy przy wielkim starym drzewie. Nieopodal znajdowała się tabliczka z oznaczeniem odległości. Nie wiem jak reszta ekipy - ale czy ten drogowskaz "Skarszewy 66 km" nie wygląda jak zaproszenie i wyzwanie jednocześnie? Chodzi mi to po głowie już od jakiegoś czasu i w tym roku będę cisnął, aby przelecieć się tym szlakiem po całości. 


Na powyższym znaku widać takie kierunek Głowica 1,5 km. Teraz, po fakcie już wiem czym jest Głowica, a jest to najwyższe wzniesienie TPK - 122 metry n.p.m, ale wtedy po prostu pobiegliśmy szlakiem.


Nie wiem czy te pagórki tak nas zmyliły, czy to, że w powietrzu była prawdziwa wiosna, las pachniał i minęły nas dwie (lub trzy) sarny ale kiedy zbiegliśmy do Oliwy postanowiliśmy zrobić przystanek przy słynnej Katedrze Oliwskiej. Podbiegliśmy pod nią i wtedy zaczęliśmy zastanawiać się kiedy przekroczyliśmy ul. Spacerową - arterię łączącą Oliwę z obwodnicą Trójmiasta? Zacząłem już nawet wierzyć w to, że nie zauważyłem tunelu, albo mostu... I wtedy zorientowaliśmy się... że nie jesteśmy przy Katedrze Oliwskiej, ale kilkaset metrów bliżej. To był zły gotyk, choć zdążyłem nawet zrobić zdjęcie :)


Chwilę później po zakupach w żabce i posiłku ma murku pożegnaliśmy się z Dominikiem, który pobiegł na rodzinne spotkanie do  Sopotu.  Miał jeszcze wykąpać się w Bałtyku, a że nie miał ręcznika - wysuszyć powiewami wiatru biegnąc sprintem na gaciach po Monte Cassino. Mam nadzieję, że małżonka nie odbierała go z aresztu :)

Powrót, we dwójkę z Michałem, zaplanowaliśmy szlakiem niebieskim. Już na samym początku szlak zrobił nam psikusa. Zanim dobrze naoliwiliśmy stawy po odpoczynku szlak nagle skręcił ostro w górę i w bok, przebiegliśmy obok kamienia z jakimiś napisami i równie nagle odbiliśmy ostro w dół. Hmmm, ciekawe, ale lekko denerwujące są takie nagłe wahania energii potencjalnej. Prawdziwy podbieg jednak dopiero miał się rozpocząć. Kolejne kilkaset metrów wspinaliśmy się na przemian biegnąć i idąc. Mimo, że było to dopiero 2/3 naszej trasy - okazał się to ostatni podbieg tego dnia. W dalszej części trasy było malowniczo, spotkaliśmy sporo pędzących na żywioł rowerzystów i trochę spacerowiczów. Niebieski szlak jest zdecydowanie łatwiejszy od zielonego, prowadzi w całości naturalnymi ścieżkami (bez asfaltu i betonu) ale nie jest taką przygodą jak zielony. A może byliśmy już po prostu zmęczeni i odliczaliśmy kilometry do domu? Po przekroczeniu Słowackiego dalsza trasa to ta sama rutyna: Matemblewo - Wróbla Staw - Jasień (tu Michał pognał w swoim kierunku) - 5 Wzgórz.

Cała moja trasa tego dnia wyniosła 34 kilometry i zajęła 3 godziny i 46 minut. Dłuuuugo. Tempo było znacznie słabsze niż maratonik do Sobieszewa tydzień temu, ale podobno 7 km w górach liczy się jak 10 po płaskim. Wtedy już te tempo wygląda całkiem spoko. Z Michała garmina wyszło ponad 400 metrów przewyższeń. Nie jest to tak dużo w perspektywie prawdziwych biegów górskich, ale dzisiaj dowiedziałem się, że jest gdzie w Trójmieście do nich trenować.

Jeszcze jeden akapit o samopoczuciu po biegu. Szukam od jakiegoś czasu swojej granicy odległości, po której mogę całkowicie normalnie funkcjonować, bez wpływu/straty na inne elementy dnia. Chodzi o to, że wracam z biegania i nie zdycham reszty dnia, nie chodzę jak kulas, mam siłę i ochotę wyjść z dziećmi na spacer i w ogóle żyć tak jakbym nie biegał. Dwa tygodnie temu biegłem w niedzielę 19 km. I to jest dystans, o którym totalnie zapominam i nie ma na mnie najmniejszego wpływu, nie staje się wymówką do niezrobienia czegoś. Tydzień temu biegliśmy z ekipą tricityultra.pl  46 km do Sobieszewa i z powrotem - ale ten bieg już odcisnął pewne znamię. Czułem, że biegłem i miałem mniejszą ochotę na inną aktywność tego dnia. Dziś natomiast czuję się jak po 19-stce, mimo, że były to 34 km w trudnym terenie. Może właśnie ta różnorodność terenu dała mi to odczucie? Bo na ostatnich km byłem już zmęczony i bałem się, że jednak będę szukał wymówek do nie-pójścia-na-spacer-i-na-plac-zabaw-z-dziećmi, ale po prysznicu i pół godzinie odpoczynku dosłownie zapomniałem, że biegłem. Może właśnie w biegach górskich, gdzie na przemian pracują różne mięśnie jest łatwiej? I łatwiej jest pokonać górskie ultra niż taki sam dystans po płaskim? I planując trasę naszego biegu Tri City Ultra powinniśmy z rozsądku wybrać właśnie tę rzekomo trudniejszą trasę?


3 komentarze:

  1. Dwa piękne szlaki, ale do ultra można wziąć tylko jeden. Gdy pobiegłem 1 crss zielonym szlakiem w lipcu zapamiętałem go jako bardzo ciężki "bieg górski". Z dzisiejszej perspektywy wydał się zdecydowanie za krótki. Szlak zajął 16km do zabudowań oliwskich, ale same górki to ok. 4km - prawie tyle co błąd statystyczny przy 80km. Jak dla mnie jedna z większych atrakcji trasy, podobnie jak klify (przypomniałem sobie, że warto zobaczyć jeszcze bastiony oraz forty, przez które prowadzi podobno ciekawy szlak).

    PS Piszę się w ciemno na Skarszewy, szlak zielony mój ulubiony ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Ja też biegałem dziś po Trójmiejskim Parku Krajobrazowym - zaliczyłem fragment niebieskiego i zielonego szlaku, Jeżeli chodzi o zielony, to potrafi dać po tyłku - jest jeden podbieg, z którym za każdym razem przegrywam. W zeszłym roku cały szlak skarszewski pokonało 2 kolegów z Akademii Biegania. Biegłem z nimi ostatnie 20 km (z Matemblewa do Kamiennego Potoku). Relację z tego wypadu znajdziesz na stronie http://akademiabiegania.pl/andrzej-jarmolowski-i-piotr-pelplinski-pokonali-szlak-skarszewski-akademia-biegania-akademiabiegania/

    OdpowiedzUsuń
  3. Dobra, przyznaje się byłem na balecie w pracy, dlatego nie pobiegłem:) Całe szczęście, że mam wymówkę, bo nie do końca wiem co jest z nogą po sprincie z Dominikiem... Jutro mam zamiar testnąć co i jak z nią.

    OdpowiedzUsuń

Podobne wpisy