piątek, 28 marca 2014

Ultraminimalizm


Całą podstawówkę biegało się w tym w czym grało sie w piłkę. A grało sie w piłkę w trampkach albo tenisowkach. Jakiekolwiek specjalistyczne buty były całkowicie poza zasięgiem wyobraźni. W siódmej i ósmej klasie jeździłem na zawody, na 1000, 2000 metrów oraz biegi przełajowe. Pamietam, że szło mi całkiem dobrze. Mając 14 lat osiągałem czasy które teraz są dla mnie tylko marzeniem. Kilometr poniżej 3 minut, dwa kilometry poniżej 6:30. W biegach przełajowych raz nawet awansowałem na makroregion. Wiem, ze miałem wtedy przy moim aktualnym wzroście 30 kg i... 20 lat mniej. Natomiast kompletnie nie pamietam w jakich butach biegałem. Najpewniej były to po prostu takie buty jakie były w sklepie, zwyczajne trampki, z gumową, płaską podeszwą. Trenowałem biegnąc wzdłuż rzeki Kłodawki do pierwszej tamy i z powrotem. Co drugi dzień 6 km, czasami dwa razy tyle. Bez planu, zawsze tyle ile było tchu w piersiach.

Jest rok 2014. Biegam od 1,5 roku i ciagle odpowiadam na pytania "jak kolana?" Pytanie nie jest bez sensu, bo jestem biegaczem wagi ciężkiej. Przeczytałem "Urodzonych biegaczy" i wiele innych książek i artykułów na temat biegania minimalistycznego. Przemawia do mnie historia bosonogiego Teda i ta o tym jak Indianie Taruhamara radzą sobie na asfalcie. Co jakiś czas na porannych treningach dookoła stawu wyprzedza mnie kolega w fivefingersach. Hmmm kupiłbym sobie te Vibramy ale to chyba kosztuje z 5 stów.

Jestem dziś w decathlonie i patrząc na półkę z przeceną trampek wszystkie myśli schodzą sie w spójną całość. Chciałbym mieć ultraminimalistyczne buty ale nie chcę bulić pół tysiaka. Na półce leżą przecenione do 9,90 pln piękne trampki z totalnie zerową amortyzacją, zerowym dropem i zerową filozofią. Nie musząc ekstra płacić za filozofię biorę dwie pary dla siebie i dwie dla Dominika, i ciesząc się jak dziecko umawiam na wieczorny trening.

Żona Dominika podsumowuje zakup neutralnym "wyglądasz jak hipster". Moja jest mniej wyluzowana i widzę w niej gotującą się Etnę kiedy mówię, że kupiłem dwie pary butów. Szybko klaryfikuję: "za 19 złotych" i uspokaja się jak wybrzeże Adriatyku we wrześniu.

O 21:30 wychodzimy pobiegać. Bieganie bez amortyzacji nie jest mi obce, jednak atencja każdego kroku jest znacznie większa. Zwiększa się kadencja biegu, łydki pracują trochę mocniej ale zaczynam je dopiero delikatnie czuć na 7 km. Po 4 km odpada Dominik, którego zaczęło boleć coś pod stopą i nie chce ryzykować kontuzji. Śmiejemy sie, że nasz guru musi popracować nad techniką, bo przecież trampki to najlepsze buty do biegania :) Ja robię prawie dwa razy tyle i wracam do domu w całości. Myślę, że niebawem odpowiem sam sobie na pytanie czy można, jak długo i jak daleko biegać w trampkach. I oczywiście odpowiem wszystkim na najważniejsze ze wszystkich pytań: "jak kolana?"

1 komentarz:

Podobne wpisy