niedziela, 22 października 2023

parkrun Gdańsk Południe #319 - Chart angielski w angielskiej pogodzie

Są pewnie tacy doświadczeni parkrunnerzy, którzy w dekadach biegania o 9:00 rano w sobotę spotkali się z deszczem o tej porze. Jeżeli nie myli mnie pamięć, to zdarzały się ulewy tuż przed biegiem, które ręką niewidzialnej opatrzności o 9:00 rano nagle ustawały. Zdarzały się też biegi, że chwilę po dotarciu na metę trzeba było chować się pod daszkiem garaży na Bergiela 1. Ale ja - mimo swojego 175 biegowego doświadczenia nie pamiętam takiego biegu aby padało od 9:00 do 10:00 bez chwili nadziei, że zaraz się wypogodzi. Może 175 biegów to mało, aby przeżyć wszystko. Może trzeba mieć ich na koncie przynajmniej 250 jak np. Kamil? 

Ciastka z tej okazji zjadłem przedpremierowo :)


Tak jak Leszek zauważył nie-wprost w swoim raporcie ze środka stawki - na naszych południowych rubieżach Gdańska mimo angielskiej pogody było najwięcej uczestników, że wszystkich gdańskich parkrunów.

piątek, 20 października 2023

Fatum Garmina, czyli... gdzie można mnie śledzić i dlaczego nigdzie!

- Gdzie można Cię śledzić? - napisał Michał

- Nigdzie - odpowiedziałem

Po chwili zastanowienia zacząłem się tłumaczyć, że naprawdę nigdzie, że moja odpowiedź nie oznaczała "spierdalaj" tylko z tego obrażenia się na biegania na 3 lata zostało mi wciąż obrażenie się na mierzenie wyników. 

Nie pamiętam, czy już się kiedyś chwaliłem, ale 3 lata temu kupiłem sobie Garmina Fenixa. Było to w absolutnie schyłkowej erze mojego biegania, kiedy już tak bardzo nie chciało mi się biegać, że wymyśliłem sobie, że kupno profesjonalnego zegarka zachęci mnie do treningów. Cały zakup był o tyle paradoksalny, że .... kupiłem go na raty... na 36 rat (!!). Dlaczego? Bo była taka promka w jednej z sieci AGD/RTV, że niższa cena dotyczyła wyłącznie zakupu ratalnego na 3 lata. Przeliczyłem sobie na szybko i wyszło mi, że 200 zł będzie w kieszeni jeśli rozłożę całą kwotę na miesięczne mikro-raty.

sobota, 14 października 2023

Kącik biegowego melomana: Kate Bush - Hounds of Love

Podobno był niedawno jakiś film, gdzie w ścieżce dźwiękowej zostało użyte Running Up That Hill. To by tłumaczyło, czemu winyl, za który kilkanaście lat temu dałem 10 zł dziś jest ceniony 15x drożej.

Jeśli chodzi o bieganie, to każdy utwór mający w sobie słowo "running" staje się naturalnym dopingiem na biegowych ścieżkach. A w kontekście terenowych biegów górskich to i Bush i Running i Hill jest mocno w temacie :)

W tym miejscu, po 10 latach prowadzenia bloga bardzo dziwię się, że nie było tutaj wcześniej Kate Bush. Bo biegałem i z jej ostatnią płytą (wydaną ponad 12 lat temu - 50 words for snow) jak i debiutem (The Kick Inside) czy tą najbliższą mi emocjonalnie, bo wydaną w czasach, kiedy zaczynałem samodzielnie słuchać muzyki czyli The Sensual World.


Hounds of Love było kiedyś tłumaczone jako Ogary Miłości, bez wątpienia są to psy, raczej wyżły weimarskie ale nie zmienia to faktu, że okładka płyty jest genialna. Nie zmienia tego nawet to, że nie są to charty angielskie, czyli najlepsze ze wszystkich psów na świecie!

Hounds of Love kupiłem ponad 20 lat temu na targu winyli na wycieczce we Francji, za 2 franki. Cena dziś brzmi absurdalnie, ale takie kiedyś były czasy, że płyta winylowa była na równi ze śmieciem. Mnie to cieszyło, bo byłem posiadaczem gramofonu, a płyty CD były po prostu drogie. 

Ten album to klasyczne dziecko złotej ery płyty winylowej. Strona A i strona B. Aby przejść z jednej na drugą, trzeba wstać i przełożyć płytę. Każda ze stron może być osobnym wszechświatem. I tak właśnie zrobiła Kate. Strona A - single, które konkurowały na listach przebojów z Madonną (z czasów True Blue) Za to strona B - to ARCYDZIEŁO rocka progresywnego. 7 piosenek znanych pod wspólną nazwą The Ninth Wave...

Biegałem z Kate w ostatnią środę. I kiedy w słuchawkach zabrzmiał przedostatni na płycie Hello Earth, nie wiedziałem czy mam biec szybciej do utraty tchu, czy wręcz przeciwnie, przejść do marszu w otoczeniu mgieł i zapachu nocy aby nie stracić ani jednej nuty emocji, jakie niesie ze sobą ten utwór.  

To był jeden z tych momentów, zimnego jesiennego powietrza, zapachu mokrej trawy, mgły nad stawem, którym wcześniej rządziła Lisa Gerrard z Dead Can Dance, ale teraz jej monogamia jest poważnie zagrożona. 



 RECENZJE PŁYT PRZY KTÓRYCH BIEGAŁEM

 



piątek, 13 października 2023

parkrun Gdańsk Południe #317 - Tabula rasa

Odcięcie tego co było od tego co będzie otworzyło mi nowe możliwości interpretacyjne. Każdy nowy najlepszy "czas w parkrunie" w 2023 roku traktuję jak po prostu nowy najlepszy czas. Nie mam pojęcia czy kiedykolwiek zbliżę się jeszcze do rezultatów sprzed 4 lat, szanse nie są duże, wiek robi swoje. Każdy z moich kolejnych trzech "wagowych powrotów" był coraz trudniejszy. Ale przy każdym z nich byłem coraz dojrzalszy i obiektywne trudności związane po prostu z wiekiem kompensowałem doświadczeniem i większą łatwością do stosowania w życiu kompromisów (czyli rozwiązań, z których nikt nie jest do końca zadowolony, ale paradoksalnie mają dość długą trwałość).


Tabula rasa, czyli czysta tablica - dzięki takiemu postrzeganiu samego siebie mam dużo radości mogąc w sobotę o 9:00 pobiec parkruna szybciej niż tydzień temu. Usuwam z głowy wspomnienia, że już tu byłem, że już to robiłem. Dzisiaj jestem po prostu wolniejszy niż mój 8-mio letni syn, który nie odpuszcza ani jednej soboty, od kiedy zrozumiał czym jest parkrun i że po prostu może tu przyjść i biegać. Ale też szybszy niż ja sam byłem tydzień temu.

sobota, 7 października 2023

Kącik biegowego melomana: The Legendary Pink Dots - Faces In the Fire

 

Mam w sobie imperatyw, aby umieścić w kąciku wszystkie mega-ważne dla mnie płyty, które kierunkowały moje muzyczne meandry. To jeden z tych bodźców, który zmotywował mnie do ponownego rozpoczęcia biegania - niedokończony kącik biegowego melomana :) Jak można przestać biegać nie opisując The Dark Side of the Moon czy In the Court of the Crimson King

To częsty scenariusz moich wieczorów. Nakręcam się myślą, że mam ogromną ochotę posłuchać płyty, której dawno nie słuchałem, i która ma pełne prawo zagościć w kąciku... ale kiedy zbliża się 20:00 i czas mojego wyjścia nad stawy okazuje się, że ochota na tę płytę przechodzi i błądzę po spotifaju szukając albumów, które będą mi towarzyszyć odcinając od reszty świata. I trafiam wtedy na płyty, które zajmują miejsce w piątej setce oczekujących na miejsce w kąciku, ale akurat tego dnia, o tej porze, w tych okolicznościach są absolutnym number 1 na mojej liście. 

* * *

The Legendary Pink Dots, tak jak kiedyś wspominałem, to zespół z mojego TOP3. Zostałem nim zarażony przez Tomka Beksińskiego w czasach, kiedy LPD wydawało album The Maria Dimension. Potem była cała sekwencja zdarzeń, poznawanych płyt, koncertów, innych fanów "kropek"...

Faces In the Fire - to tak naprawdę EP-ka z 1984 roku, ledwie 23 minuty muzyki, ale kiedy kupowałem ja na początku lat 90-tych na kasecie, wydanie jej jako EP byłoby marnotrawstwem cennej taśmy magnetycznej. Dlatego druga strona taśmy należała do niezwiązanych z albumem wypełniaczy. Kilka lat później, kiedy kupiłem wersje CD byłem zdziwiony, że jest taka krótka :) Na winylu to również tylko 23 minuty. Ale są takie dni, kiedy więcej po prostu nie potrzeba.

Kiedyś, mając przez sobą 23 minutową płytę zastanawiałbym się, że uda mi się zrobić 4 kółka wokół stawu. Dziś oczekiwania podzieliłem przez połowę. Pierwsze dwa kółka biegłem, kolejne dwa maszerowałem - dzięki temu udało mi się posłuchać tej EP-ki dwa razy.

To nie jest jeszcze to brzmienie The Legendary Pink Dots lat 80-tych osiągające apogeum na albumie Any Day Now. Ale to już ten kierunek. Od zawsze urzekały mnie wszelkiego rodzaju przeszkadzajki, dodawane pomiędzy utworami, albo na ich skrajach, bądź całkiem w środku. Tak rodziła się pośrednio moja miłość do rocka progresywnego. Piosenka to nie tylko zwrotka i refren. Piosenka może być malowana jak obraz. I kiedy wracam myślą do Faces in the Fire, do utworu Love In A Plain Brown Envelope, to ten obraz maluje mi się w barwach niemieckich filmów Teresy Orlowski. 

Narracja tego utworu to dźwięki miłości wydawane przez mężczyznę i kobietę. Kiedy 30 lat temu słuchałem tej kasety na walkmanie w autobusie, jadąc do szkoły, rozglądałem się nerwowo czy nikt przypadkiem nie słyszy co mi lecie w słuchawkach. Dziś miałem podobnie - niby słuchawki, ale jednak dźwięki krępujące :) 

Od kilku dni słucham na przemian wczesnego LPD i wczesnego Yello. Drogi tych zespołów już w drugiej połowie lat 80 bardzo się rozeszły. Znając ich całą dyskografię nigdy wcześniej nie zestawiałem ich ze sobą, ale porównując ich kilka pierwszych albumów da się usłyszeć, że źródło jest w podobnym rejonie. Kusi mnie aby zrobić cykl mojego smutnego, monotonnego i wolnego biegania z dyskografią albo LPD albo Yello. Ale najpierw musiałbym dokończyć Eltona Johna sprzed 3 lat. 

 

RECENZJE PŁYT PRZY KTÓRYCH BIEGAŁEM