piątek, 20 października 2023

Fatum Garmina, czyli... gdzie można mnie śledzić i dlaczego nigdzie!

- Gdzie można Cię śledzić? - napisał Michał

- Nigdzie - odpowiedziałem

Po chwili zastanowienia zacząłem się tłumaczyć, że naprawdę nigdzie, że moja odpowiedź nie oznaczała "spierdalaj" tylko z tego obrażenia się na biegania na 3 lata zostało mi wciąż obrażenie się na mierzenie wyników. 

Nie pamiętam, czy już się kiedyś chwaliłem, ale 3 lata temu kupiłem sobie Garmina Fenixa. Było to w absolutnie schyłkowej erze mojego biegania, kiedy już tak bardzo nie chciało mi się biegać, że wymyśliłem sobie, że kupno profesjonalnego zegarka zachęci mnie do treningów. Cały zakup był o tyle paradoksalny, że .... kupiłem go na raty... na 36 rat (!!). Dlaczego? Bo była taka promka w jednej z sieci AGD/RTV, że niższa cena dotyczyła wyłącznie zakupu ratalnego na 3 lata. Przeliczyłem sobie na szybko i wyszło mi, że 200 zł będzie w kieszeni jeśli rozłożę całą kwotę na miesięczne mikro-raty.

I w ten sposób stałem się właścicielem Garmina Fenixa komunikującego się z moimi słuchawkami Kossa i Spotifjem. Tylko... przestałem biegać. Zegarek leżał w szafce pod TV, kilka razy go nawet naładowałem, kilka razy pobiegałem. Ściągnąłem kilka playlist, poleżał kilka miesięcy znów w szafce, potem okazało się, że w międzyczasie UPC zmieniło mi router, a konfiguracja Garmina w nowej sieci jest serio trudniejsza niż konfiguracja drukarki wifi. Ja wiem, że fanboye Garmina mają to obcykane, ale dla normalnego człowieka uniwersum Garmina jest naprawdę na poziomie drukarki HP... 

Tak więc spłaciłem wszystkie 36 rat za Fenixa. W tym sierpniu ostatnią. Fatum minęło. Poczułem ulgę, że nie mam już tego wewnętrznego imperatywu, że skoro płacę 40 zł raty miesięcznej to muszę biegać bo inaczej będę frajerem. Zupełnie jak moje koleżanki opłacające abonamenty w klubach fitness i spędzające każdy wieczór z wyrzutami sumienia, że sączą wino i jedzą ser zamiast iść na trening skoro jest już opłacony, czyli jest za darmo. Zrzuciłem z siebie ten garminowy abonament i ... wyszedłem biegać. 

Plusów jest miliard:

  • nie gnębisz sam siebie poprzez ciągłe porównania i zerknięcia na tempo
  • nie gnębisz sam siebie jak w czasach śp. endomondo, gdy żeński głos co kilometr mówił Ci o twoim tempie
  • możesz się zatrzymać, możesz przejść do marszu, możesz nawet iść do domu i NIKT z twoich znajomych nie zobaczy na żadnej apce co właśnie odwalasz.
  • (i co najważniejsze - nikt nie zobaczy, że jak żółwim tempem biegasz)
  • każdy trening wychodzi wyłącznie spod serca, jest tym co aktualnie dyktuje ci iloczyn chęci i możliwości
  • nie walczysz o statystyki typu: średnie tempo miesiąca, średnie tempo treningu etc.

 

Nie jest też jednak tak, że stałem się zupełnym cyfrowym jaskiniowcem, jakim od dawna jest Dominik. Mam przy sobie telefon, bo chcę jakoś słuchać muzyki, więc Spotify jest mi potrzebne (był taki moment, kiedy myślałem o walkmanie na kasety, i nie jest wykluczone, że wrócę do tego pomysłu). Telefon siłą rzeczy (a raczej siłą niepowyłączanych aplikacji) mierzy mi kroki i pokonany dystans. Tak więc na koniec dnia mniej więcej widzę ile udało mi się pokonać i w jakich godzinach była moja aktywność. Ale naprawdę daleko aby z tych ogólnych statystyk wyciągać chociaż zbliżone tempo na kilometr. 

 



I jest mi z tym dobrze. 

Pewnie, kiedy (jeśli) zacznę biegać trochę szybciej to przeproszę się z nowoczesnymi urządzeniami pomiarowymi. 

A może będzie jak przez ostatnie 2 miesiące, że jedynym pomiarem jaki będę miał będzie wynik na parkrunie?


1 komentarz:

Podobne wpisy