piątek, 17 stycznia 2020

Kącik biegowego melomana: Patti Smith - Horses

Są takie albumy, które kiedyś weszły tak mocno, że ciężko do nich wracać. Brzmi paradoksalnie, ale to właśnie czułem przez długie lata do debiutu Patti Smith - Horses [1975].


Kiedy miałem naście lat równolegle zgłębiałem całą szeroką amerykańską scenę "psychodeliczną" (to oczywiście względne pojęcie), ale łapie się tutaj wszystko od The Doors, poprzez Janis Joplin, Hendrixa, Jefferson Airplane  aż po folkowego i poetyckiego Dylana. Z drugiej strony byłem fanem bajkowo-matematycznego art-rocka z wysp brytyjskich: Genesis, Van der Graaf, King Crimson...

I NAGLE zachęcony notką w Tylko Rocku w 1991 roku kupiłem sobie na CD płytę Horses - Patti Smith. To były piękne czasy, kiedy nie było powszechnego internetu i o muzyce najpierw się czytało, albo słuchało opowieści znajomych, a dopiero potem jej  słuchało i konfrontowało z wewnętrznymi wyobrażeniami.

Patti Smith to a amerykańska część moich muzycznych fascynacji. Osoba, która połączyła w sobie wszystko co kochałem w Jimie Morrisonie oraz Janis Joplin i podała w nowej, pre-punkrockowej stylistyce, jednak zagranej w typowo rockowym (albo i art-rockowym) instrumentarium i strukturze kompozycji. Wtedy, w 1991 roku słuchałem tego albumu nałogowo. Zakochałem się w każdej nucie i każdym zdjęciu Patti z okładek jej kolejnych płyt. Zakochałem się bez granic. A to oznacza, że te granice zostały przekroczone. Zakochałem się za bardzo. Ta muzyka weszła we mnie tak mocno, że przez kolejne 30 lat bardzo ciężko było mi do niej wracać.

Próbowałem kilka razy, ale ciągle to nie było to i przerzucałem na inny album. Byłem nawet bliski wykreowania hipotezy, że ciężko biega się z Horses. Ale w środę, w końcu ten album trafił w sam środek. Upolował mnie i dał to wszystko na co czekałem blisko 30 lat...

Pobiegłem Nową Bulońską chcąc pokręcić się dookoła trójmiasta zahaczając o TPK. I kiedy zbiegałem w kierunku Potokowej a w uszach poleciał kawałek Free Money poczułem się dokładnie jak wtedy, poczułem każdą nutę emocji, dodałem kolejny wymiar do mojego pokonywania kilometrów, dodałem Patti Smith.

To jedna z 10 najważniejszych płyt mojego życia według listy, którą przygotowałem w III klasie liceum :)

RECENZJE PŁYT PRZY KTÓRYCH BIEGAŁEM


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Podobne wpisy