niedziela, 14 lutego 2016

Kącik biegowego melomana: Peter Gabriel - Shaking The Tree


W każdej płycie, jakiej słucham jest ukryta moja własna historia. Większość z nich to stare lata, moja podstawówka, potem liceum. Im starsze są wspomnienia tym mocniej wracają i kiedy okazuje się, że te płyty wciąż łapią za serce jak dawniej - opływam uczuciem jak krytyk kulinarny w filmie Ratatouille kiedy skosztował tytułowego dania przygotowanego przesz szczurka.

W przypadku wielu artystów sprawdza się powiedzenie, że pierwsza miłość nie rdzewieje i ich pierwsze płyty jakie posłuchałem są przez całe życie moimi ulubionymi. Może właśnie dlatego uważam, że najlepszą płytą Pink Floyd jest The Final Cut zaś The Doors - opisywana niedawno Waiting For The Sun?

Innym aspektem mojego słuchania muzyki jest gigantyczna niechęć do wszelkiego rodzaju płyt typu Greatest Hits. Dla mnie liczy się cały album i wyrywanie z nich pojedynczych utworów, które powstały w różnych latach, w różnym kontekście, to jak próba zmieszania puzzli ze Stonehenge, wieżą Eiffla i gdańskim Żurawiem i ułożenia z nich architektonicznego dzieła. Mianownik popularności przy płytach zawierających największe "przeboje" danego artysty zawsze mnie odrzucał.

Co jednak stanie się, kiedy pierwszą płytą, jaką posłuchałem jest składanka The Best of... ?

Jednym z niewielu takich przykładów jest płyta Shaking The Tree, którą w 1990 roku wydał Peter Gabriel. To 16 największych przebojów Petera Gabriela. Kiedy nagrywałem ją z radia, z wieczoru płytowego w radiowej "dwójce" nie miałem świadomości kim jest Peter Gabriel i jaki ma związek z Genesis. Znałem go jedynie z wideoklipu Sledgehammer, który czasami pojawiał się PRL-owskiej telewizji.

Kilka lat później stałem się największym fanem Petera Gabriela i Genesis zapewne w promieniu 20 km od wsi, w której mieszkałem. Zachwycałem się jego III-ką i IV-ką zaś płyty Genesis byłem w stanie odśpiewać słowo w słowo. O Shaking The Tree zapomniałem.

Wróciłem do niej przedwczoraj. Założyłem słuchawki aby pobiec kilka km do paczkomatu i wrócić. Kiedy zabrzmiały w moich uszach pierwsze dźwięki Solsbury Hill dosłownie oderwało mnie od chodnika. Neurony w mojej głowie zadziałały tak jak 25 lat temu i jako następne wyciągnęły wręcz z telefonu I Don't Remeber, Sledgehammer i w końcu Family Snapshot. Właśnie w takiej kolejności!

W pewnym sensie Family Snapshot odkryłem na nowo. Zupełnie zapomniałem jak genialny to jest utwór.

Z paczkomatu wracałem trochę okrężną drogą, aby jak najwięcej perełek Gabriela złapać w swoje uszy.

Refleksję mam następującą, a odkryłem to już dawno temu, a teraz tylko potwierdziłem. Z Peterem Gabrielem biega się genialnie kiedy jest zimno, ale nie mroźno. Nie ma śniegu, jest sucho a temperatura oscyluje między 0 a 3 stopnie. I najważniejsze: trzeba biegać "na krótko". Ma być zimno i lecieć para z gęby. Wtedy Peter wchodzi jak whisky w piątek.

---
LISTA PŁYT PRZY KTÓRYCH BIEGAŁEM

1 komentarz:

  1. trafiłam tu dzieki Piotrusiowi G. i temu własnie utworowi, bardzo mi sie podoba to, co napisałeś! niektórym fanom PG pewnie zjeżyłby sie włos na głowie :))), ja jestem bardziej melomanofanką :)))

    OdpowiedzUsuń

Podobne wpisy