wtorek, 26 grudnia 2017

Parkrun Gdańsk-Południe #74 - "Jest wtorek - jest parkrun!!"

Dziś jest 26 grudnia, drugi dzień Świąt Bożego Narodzenia, wtorek... właśnie wróciłem z parkruna. I ciężko powiedzieć co jest tutaj bardziej dziwne. To, że po raz pierwszy w grudniu poszedłem pobiegać, czy to, że biegliśmy oficjalny parkrun we wtorek.


W tym roku po raz pierwszy w Polsce obchodzimy dwie specjalne edycje tego biegu. Pierwszą dzisiaj, a druga czeka nas 1 stycznia - w poniedziałek. Biegi są prowadzone normalnie, z pełną obsługą, pomiarem czasu i wynikami, które liczą się do statystyk. Co więcej, ten Noworoczny, odbywa się w różnych miejscach o różnych godzinach, od 8:30 do 10:30. Dzięki temu będzie można w ten jeden dzień zaliczyć więcej niż jedną lokalizację. Na przykład u nas możliwa będzie taka konfiguracja:
  • 1 stycznia 2018 - Gdańsk-Południe - godzina 8:30
  • 1 stycznia 2018 - Gdańsk Park Reagana - godzina 10:30
Ale jak do tego doszło, że mi, po miesiącu zamykania się w sobie, zachciało się dziś biec? Odpowiem słowami piosenki: nie wiem. Wczoraj wieczorem kiedy zapytałem chłopaków koordynatorów czy jest potrzebna pomoc na dzisiaj dyskusja szybko zeszła na tematy ilości alko, które pochłaniają, zaraz potem były kolędy i memy, które przetłumaczyć można było tak: "Coooo??? JA NIE DAM RADY zorganizować parkruna?!?!"

Spoko, spoko, ja się powoli wycofałem z chęci niesienia pomocy współorganizacyjnej i po prostu idąc spać sprawdziłem czy moje buty są na miejscu i czy rano uda mi się je znaleźć...

Rano obudziłem się w dość przyzwoitym stanie, jeszcze raz sprawdziłem buty, ale postanowiłem nie ubierać ich w domu, tylko zejść z nimi przez blok, bo całe były jeszcze w łemkowskim, październikowym błocie. Kreski wyglądały podobnie, a to za sprawą parkruna sprzed kilku tygodni, który wyglądał niemal tak jak słynna Łemkowyna Ultra Trail. Ludzie na metę wpadali w błocie po pas :) Mam kilka zdjęć z tamtego biegu i w sumie szkoda, że nie zrobiłem osobnego wpisu na ten temat.

No więc schodzimy przed blok, zakładamy z Kreską buty i idziemy w dół Porębskiego na start biegu.

- Tato, ale czemu nie samochodem? - pyta mnie córka
- Nie bo nie! - odpowiedziałem jak najlepszy z rodziców dociekliwie tłumaczący swoim pociechom meandry życia

Natomiast samo pytanie trochę mną wstrząsnęło, bo ja faktycznie od przynajmniej kwartału te 800 metrów na start podjeżdżam samochodem. Bo za zimno, bo wieje, bo potem do sklepu, bo tysiąc innych powodów aby było wygodnie...

Okazało się, że na nogach też można :) Daliśmy radę. Tuż przed dużym zbiornikiem, kilka minut przed dziewiątą przemknęli jeszcze opłotkami Baranowscy uciekając aby czasem nikt ich nie namówił do startu. Jestem bardzo ciekaw jaką wymówkę wymyśli tym razem Adam :)

Na starcie była całkiem spora grupa koordynatorów i wolontariuszy. Spojrzałem głęboko w zakropione wigilijnym barszczem oczy Tobiasza i jeszcze przez chwilę zawahałem się czy na pewno mam biec, czy może trzeba pomóc?

W trakcie krótkiej przedstartowej odprawy koledzy ze Straszyn Biega i Pruszcz Biega zaprezentowali charytatywny kalendarz biegowy. Wszystkie szczegóły są tutaj: https://zrzutka.pl/vvrnfd - dodam tylko, że jednym z autorów zdjęć jest nasz lokalny koordynator Paweł Marcinko.

I kiedy już tak stałem zrezygnowany i przerażony swoim publicznym występem w świetle dnia (bo większość poczwar wychodzi ze swoich pieczar w nocy, kiedy nikt nie widzi) NAGLE:

Zza śmietnika wyłonił się Joszczak!! Cóż za cudowne spotkanie! Zawsze noszę przy sobie parkrunowy token Michała, tak na wszelki wypadek, gdyby miał się pojawić. Miałem go i dzisiaj!


Zamieniliśmy kilka zdań i kiedy zacząłem sapać po 100 metrach kurtuazyjnie powiedziałem do Michała i Kreski:

- Słuchajcie, jak chcecie to lećcie szybciej, ja sobie tutaj potruchtam z zamykającym stawkę.
- OK - powiedział Michał
- OK - powiedziała Kreska

I pobiegli.

Pierwsze pół okrążenia faktycznie biegłem razem z Pawłem, który oficjalnie robił dziś dubla (czyli biegł i przy okazji zaliczał swój setny występ - gratulacje!, a także wykręcał numerek funkcyjny jako wolontariusz). Zamykający stawkę to funkcja, która któregoś dnia zasłuży na osobny wpis na blogu, bo mam do niej mnóstwo ambiwalentnych uczuć. Na szczęście po pierwszym kilometrze udało nam się kogoś wyprzedzić i Paweł musiał zostać z tyłu.

Cały bieg robiłem w tempie między 6:30 a 7:00. Można pomyśleć, że to totalna masakra, wstyd i takie tam inne podśmiechujki, ale ja naprawdę sapałem, pociłem się i szybciej nie mogłem. 3-4 lata temu biegałem parkruny w tempie 4:20 min/km. Ale to nie ma najmniejszego znaczenia. Dziś jeżeli biegam, to niemal 2 razy wolniej. Ale mimo tempa jestem naprawdę zadowolony, bo przebiegłem całość, nie przeszedłem do marszu, zmęczyłem się, a bluza, w której biegłem jest zwyczajnie mokra. 

I kiedy tak wałczyłem ze sobą nagle z naprzeciwka biegnie Joszczak.

- Słuchaj, możesz dać mi kody moje i Kreski?
- Hmmm, no masz.
- Dzięki
- powiedział krótko Michał i niczym jelonek wesoło i żwawo poleciał do przodu.

Na mecie byłem 77-my. Wyprzedziłem kilka osób. Mój czas to 33:33. Ten czas to realny punkt odniesienia do mojej aktualnej formy. 5 lat temu też mniej więcej od takich czasów na 5-kę zaczynałem :)

Na koniec jeszcze jeden mem znaleziony w sieci, który jest moim memem przewodnim ostatniego tygodnia:


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Podobne wpisy