czwartek, 28 grudnia 2017

Kącik biegowego melomana: Sting - Nothing Like The Sun

Całkiem niedawno, dwa albo trzy lata temu, jedziemy Michała samochodem, rano na start jednego z pierwszych biegów Tricity Ultra - 80 dookoła Trójmiasta. Michał wrzucił do odtwarzacza CD koncert Stinga i zaczynamy odpływać w milczeniu. Za kilkanaście minut rozpoczniemy całodniowe zmagania z dystansem, czasem, pogodą, własnymi słabościami. Relaksujemy się, wpadamy w cudowne odrętwienie, Sting śpiewa Be Still My Beating Heart, albo cokolwiek podobnego, mamy głowy oparte o zagłówki, samochód stoi na czerwonym świetle... normalnie faza ZEN tu-i-teraz. NAGLE:

- A mógłbyś to Michał trochę ściszyć??!!! - z cudownego odrętwienia wyrywa nas pretensja Dominika.

To zdanie dosłownie wykręciło nam nasze delikatne, kulturalne wory niczym w Tygrys w Samowolce. Boleśnie wróciliśmy z kosmosu uniesień na to ciemne skrzyżowanie i zobaczyliśmy troglodyckie odbicie Dominika w szybie, z której właśnie wycieraczki zbierały poranną mżawkę.

Ta scena jest moim pierwszym skojarzeniem na słowo Sting... dziękuję Ci Dominiku.


A inne skojarzenia? Fragile na pierwszym miejscu LP3, wideoclip do Englishman in New York, płyta analogowa Nothing Like The Sun, którą pod koniec lat 80-tych kupiła moja siostra. I kilka lat później spory zawód, kiedy samodzielnie kupiłem The Soul Cages. Dziś sam się sobie dziwie dlaczego, bo przecież to znakomity album. Dalsze losy Stinga śledziłem z zainteresowaniem podobnym do dalszych losów U2 czyli średnim. Co ciekawe, nigdy nie zapałałem miłością do The Police, choć mam ich wszystkie płyty, to jak już ich słucham to robię to znacznie bardziej technicznie niż emocjonalnie.

Nothing Like The Sun pozostaje dla mnie wciąż największą perłą w dyskografii Stinga i praktycznie jedyną płytą, do której mogę przypisać cząstkę siebie.

Podobnie jak wczoraj, aby móc opisać ją na legalu - poszedłem pobiegać. Tym razem na endomondo włączyłem bieganie a nie spacer, ubrałem się nawet trochę symbolicznie, bo w moją pierwszą wiatrówkę, którą kupiłem sobie w decathlonie 5 lat temu i tempo, które wykręcałem też było symboliczne, bo zbliżone do tego z samych początków biegania. Ale za to Sting brzmiał p.r.z.e.p.i.ę.k.n.i.e !!! To na pewno nie był smutny spacer po zamarzającym błocie jak wczoraj, ale pełne scalenie biegacza z muzyką.

Czy pisałem już kiedyś, że rok 1987 był magiczny w muzyce? The Joshua Tree, Floodland, Bad, Faith, Tango in the Night... szczyty list przebojów nigdy później nie były już tak ambitne jak wtedy.


LISTA PŁYT PRZY KTÓRYCH BIEGAŁEM

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Podobne wpisy