W tym momencie po raz kolejny zastanawiam się jak można było żyć bez internetu. Nawet czuję pewien rodzaj dumy, że jestem, a pewnie jest nim także zdecydowana cześć z nas, pokoleniem, które równie sprawnie potrafiło poruszać się w świecie bez internetu jak i świecie dzisiejszym. Pokoleniem w dziejach ludzkości unikalnym.
No więc dzień później, albo po pierwszym kolejnego miesiąca, kiedy dostałem kieszonkowe i stać mnie było na czyste kasety, popędziłem do wypożyczalni płyt CD ze zmiętą karteczką z napisem Nick Cave - Henry's Dream.
Może to dziwnie zabrzmi, ale z tych pierwszych chwil, kiedy patrzyłem na Nicka Cave'a w tv, zapamiętałem kolesia o niebywale długich rękach, którymi chaotycznie wymachiwał we wszystkie strony, z czołem jak u małpy i tak hipnotyzującym głosem, że przez kolejne tygodnie słuchałem Henry's Dream wyłącznie z otwartymi oczami, bo bałem się ich zamknąć, aby zbyt głęboko nie wpaść do świata Nick Cave'a.
To jest do dzisiaj moja naj naj naj płyta Nicka Cave'a i jedna z naj naj naj całego świata i całej historii muzyki. Płyta z czasów, kiedy album mieścił się na jednej stronie C90, który był w stanie w 100% zaangażować słuchacza od pierwszych do ostatnich dźwięków pozostawiając po sobie ciszę i głębokie zastanowienie co dalej...
Ten album to mieszanka energetycznych i niepokojących petard: rozpoczynający album Papa Won't Leave You Henry, I Had a Dream Joe czy Brother My Cup Is Empty. Z drugiej strony niby-ballady, które wprowadzają tylko pozorne uspokojenie, a wewnątrz pełne są rozedrganych emocji: Straight To You, Christina the Astanishing, Loom of the Land...
Na tej płycie jest esencja wszystkiego co najlepsze z wcześniejszych albumów Tender Prey czy The Good Son, ale też zapowiedź morderczych ballad, którymi kilka lat później Nick Cave wstrząśnie nie tylko mnie, ale i większy kawałek świata.
* * *
Kilka godzin temu odwiedził mnie Dominik, wpadł ze swoją młodszą córką na chwilę pod pretekstem urodzin mojej młodszej córki :) Przyniósł sześciopak Budweisera i tak lawirowaliśmy w dyskusji pomiędzy zachęcaniem mnie do aktywności a moimi opowieściami o muzyce. Przeszliśmy od Cohena, poprzez Genesis z lat 80-tych i sztuczną perkusją, nagłym skokiem na apokaliptyczny folk Current 93 aż po szwajcarskie Yello. Na koniec Dominik powiedział, że dość dawno nie było niczego w kąciku biegowego melomana. Zażartowałem, że jeżeli mam pisać o muzyce, to musiałbym zmienić nazwę cyklu na kącik kanapowego melomana :) Bo zasada jest taka, że pisze tylko o płytach, przy których biegałem...
Przy tym Nicku biegałem naprawdę wiele razy, ale aby móc napisać tę recenzję 100% na legalu tuż po wyjściu Dominika wciągnąłem na stopy moje salomony, na uszy kultowe sennheisery i wyszedłem na 45 minutowy "spacer z podbiegami". Smutny spacer po marznącym błocie.
O brother, buy me one more drink
I'll explain the nature of my pain
Yes, let me tell you once again
I am the captain of my pain
O brother, my cup is empty
And I haven't got a penny
For to buy no more whiskey
I have to go home
I'll explain the nature of my pain
Yes, let me tell you once again
I am the captain of my pain
O brother, my cup is empty
And I haven't got a penny
For to buy no more whiskey
I have to go home
LISTA PŁYT PRZY KTÓRYCH BIEGAŁEM
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz