środa, 15 listopada 2017

Sentymentalny Maraton Dominika


Dominik lubi biegać maratony.

Brzmi to mniej więcej tak jak "Ala ma kota" albo "Joszczak lubi mieć izotoniki". Po prostu Dominik postanowił sobie, że będzie do końca życia raz w miesiącu biegł maraton albo ultra. Absolutnie nie chodzi tutaj o oficjalne biegi za kasę. Chodzi o to, aby udowodnić sobie, że wciąż może wstać zza biurka i ruszyć na 42 kilometry albo więcej po okolicy. Rok temu towarzyszyłem Dominikowi w większej części jego biegów. W tym roku jest różnie. Ja raz biegam raz nie. Raz się obrażam na bieganie, a raz biegam za rękę przez bezkresne łąki uniesienia ;)

Dominik lubi biegać maratony i w tym roku także przebiegnie ich 12. Maraton to nie wyścig. Maraton to także trening po okolicznych wioskach, w trakcie którego odwiedzasz miejsca lub ludzi, których chcesz odwiedzić. I taki maraton Dominik zrobił właśnie w ostatni piątek.

Mój ulubiony blogger biegowy 'run around the lake', niekwestionowany autorytet od rocka progresywnego, przyjaciel z którym przebiegłem kawałek Europy; ostatnio nie biega. Nie biega, bo żona wyjechała w delegację i musiał zająć się trójką dzieci. Rano rozwozi dziatwę po przedszkolach i szkołach, jedzie do swojej firmy w Pruszczu Gdańskim, wracając zgarnia dziatwę z przedszkoli i szkół, wchłania pierwszego bronka na otrzeźwienie, w nocy kiedy już uda się zagonić dziatwę do łóżek, sięga po kolejnego bronka i delektuje się tym, że nic nie musi. Nie musi opisywać kolejnych płyt z kolekcji, nie musi biegać, pisać bloga, ani się z niczego tłumaczyć.

Tak Dominik podsumował pierwszą stację swojego piątkowego maratonu. To absolutna prawda. Nie muszę biegać, pisać ani się z niczego tłumaczyć. Choć brakuję mi trochę jednego i drugiego.

Cały wpis Dominika dotyczący jego piątkowej wycieczki jest do przeczytania tutaj (Maraton Sentymentalny)

Widzę, że w ostatnich dniach na blogu Dominika czas porządków. Poza wieloma wpisami giełdowymi, które czytam z taką samą ciekawością jak Dominik moje kąciki biegowego melomana, jest tam też dużo o bieganiu i tzw. rozwoju osobistym. Nie muszę specjalnie prosić, bo pewnie niedługo w podsumowaniach pojawi się też podsumowanie i zestawienie wszystkich wpisów o bieganiu. Wpisy w tym temacie nie są zbyt częste, ale jak już się pojawią to są nietuzinkowe, tym bardziej dla mnie, bo często opisują przygody, które sam przeżyłem. Raz podobnie, ale zwykle trochę inaczej :)

Wracając do mnie - ostatnie 1,5 tygodnia znów było niebiegowe. Choć udało mi się wyskoczyć na jeden parkrun z wózkiem i dziewczynami, potem już nie było zbytniej możliwości. Oczywiście gdybym bardzo chciał to jasne, że by się dało. Wziąć buty do pracy i pobiec na Żuławy tuż przed  końcem jasne, że można. Ale z bieganiem w trakcie pracy jest taki problem, że zawsze jak wyjdę to najwięcej czasu marznę stojąc z telefonem przy uchu :) Mogłem tez pobiegać w czwartek po pracy, kiedy zadzwoniła Wiola z propozycją:

- "Tomek, przyprowadź do nas dzieci i zostaw na popołudnie to sobie będziesz mógł pobiegać"
- "Dziękuję, dziękuję, ale... właśnie walnąłem browara..."

Sam już nie wiem, który stan jest moim stanem równowagi. Bieganie czy jego brak. Na pewno przedkładam bieganie dla przyjemności ponad bieganie za wszelką cenę. Ale żeby przyjemniej się biegało, trzeba też zrobić kilka biegów za wszelką cenę.

Czytając blogi moich znajomych i nieznajomych widzę, że w podobnej sytuacji jest sporo osób. 5 lat biegania to szmat czasu. Teraz już tylko czas pokaże ile z tych nawyków zostanie z nami na zawsze i będzie trwać w przyjemnej fazie plaetau. Chciałbym powiedzieć za kolejne 5 lat o sobie to, co powiedziałem na samym początku o Dominiku. Bo Dominik po prostu lubi biegać maratony.

   

1 komentarz:

  1. Stan naturalny, to stan w którym jest nam komfortowo. Bieganie na początku ładuje energetycznie, ale potem jeśli brniemy w rekordy i przekraczanie barier wypala motywację. Po kilku latach przychodzi pytanie po co to robić. Jeśli to krótkie, rekreacyjne wypady, to dalej mogą zwiększać nasze zadowolenie z życia, jednak utrzymywanie formy pozwalającej pokonywać dystans ultra wymaga dodatkowej motywacji.

    Dla mnie tą motywacją są wypady zagraniczne, podczas których zwiedzamy za grosze kawałek innego kraju. Truchtanie przez nowe miejsce daje inny punkt widzenia - nie jedziesz autem z punktu do punktu, żeby zobaczyć obiekty z przewodnika. Musisz minąć wszystko co dane miejsce oferuje, i nagle okazuje się, że najciekawszy nie jest jakiś tam pałac czy bazylika, ale fiński las wypełniony mchem i ptakami, czy domek rybaka na skalistej szwedzkiej plaży.

    Druga motywacja, by utrzymywać formę, to biegi jak ten, który nadmieniłeś. Maraton truchtany to dla mnie czas na kolejno: rekreację, kontemplację i znużenie, po których widzę, jak wiele codziennych trosk jest błahych. Bieg zajmujący prawie cały dzień, patrząc z zewnątrz dzień praktycznie zmarnowany na nieproduktywne przebieranie nogami. Gdybym miał cierpieć, to skróciłbym dystans, nie chodzi o to, żeby pokonywać jakieś bariery, bieg ma być w strefie komfortu.

    Nie wiem czy odnajdziesz swoją motywację. Może gdzieś, kiedyś zawiesiłeś sobie poprzeczkę za wysoko i spadek formy znacząco poniżej tego co miałeś w czasie łemko150 czy pierwszej sudeckiej setki wydaje się za dużą przepaścią do zasypania, więc wyjście na piątkę wokół zbiornika wydaje się bezsensowne. Wiem jednak, że jeśli regularnie biegasz nawet te piątki, plus raz na jakiś weekend coś dłuższego, to wystarczy żeby zobaczyć Belfast, Szkocję itd.

    OdpowiedzUsuń

Podobne wpisy