środa, 19 lutego 2014
Złamać schemat
Druga połowa lutego to tradyjny okres łamania schematów i odkrywania. rzeczy oczywistych. Rok temu wydawało mi się, że skoro jest zima to się nie biega. Naprawdę zastanawia mnie jak działa ludzka psychika, która mając rozwiązanie czarno na białym przed oczami nie jest w stanie w nie uwierzyć.
Rok temu o tej porze leżało sporo śniegu i kiedy wsiadałem rano do samochodu (a biegałem już wcześniej część lata i całą jesień) i patrzyłem na joggerów/runnerów przebijających się przez śnieg uważając, że mają krzywo pod sufitem. Ale w połowie lutego doznałem olśnienia i odkryłem oczywistość: zimą można biegać! Ubrałem dresy, wyszedłem na dwór okazało się, że faktycznie zimą można biegać! Juhu!
Minął rok, biegam regularnie po 4-6 razy w tygodniu. Ale cały czas staram się optymalizować wpływ biegania na codzienne życie bez skracania czasu treningu. Miotam się pomiędzy bieganiem porannym, popołudniowym a wieczornym.
A) Bieganie poranne jest teoretycznie najlepsze, bo wystarczy rano wstać 1,5 h wcześniej, zrobić swoje i cały dzień można do woli miksować pomiędzy czasem poświęconym pracy i rodzinie. Nie ma dylematów, że tata obieca, że wróci z treningu i zdąży powiedzieć dzieciom dobranoc zanim zasną - a czasem się to nie udaje. Wieczoram zamiast bez sensu surfować po necie lub po kanałach TV po prostu idzie się wcześniej spać. Poza tym bieganie poranne niesamowicie działa psyche. Patrząc jak wschodzi słońce, pojedyncze światła zapalają się w oknach bloków, żulek sączy pierwszego specjala pod sklepem.... Jednak w bieganiu porannym jest jeden wielki problem: strrrrraaaasznie ciężko jest wstać o 4:45
B) Bieganie popołudniowe też jest w porządku. Przylatujesz z pracy i zanim dobrze zaczniesz planować resztę dnia i wieczoru szybko wyskakujesz na godzinę pobiegać. To tak jakbyś był po prostu godzinkę dłużej w pracy. Rodzina teoretycznie nie powinna tego zauważyć. Problem jest natomiast taki... że po pracy człowiek jest głodny. Zbyt głodny aby wyskakiwać na biegi. Potem robi obiad, konsumuje i oczywiście trzeba poczekać aż się choć trochę strawi. No i mamy wieczór.
C) Bieganie wieczorne jest praktycznie najlepsze. Dlatego, że skoro nie udało się wstać rano, a po pracy wciągnęło się obiad nie pozostaje już żadne inne niż bieganie wieczorne. Dlatego jest najlepsze praktycznie - bo najdłużej można je odkładać i najdłużej na ciebie poczeka. Minusy są takie, że opuszczasz rodzinę akurat w tym jedynym momencie kiedy moża coś razem porobić (czyt. pograć w smerfy z dziećmi). [ostatnie zdanie to tzw. "marker" testujący, czy moja żona czyta mojego bloga, bo jeśli czyta to zostanę za chwilę poczęstowany tekstem kiedy ty ostatnio grałeś z dziećmi w smerfy?!?!]
Przez ostatni rok trenowałem w rozkroku pomiędzy plusami i minusami biegania typu A,B i C. Aż do dzisiaj, kiedy odkryłem coś tak oczywistego i przełomowego jak zeszłoroczne stwierdzenie, że można biegać zimą.
To odkrycie to..... BIEGANIE Z PRACY!
Mam z pracy do domu 10 km w najkrótszej linii. Co jest potrzebne aby to zrealizować?
- dwie pary spodni
- plecak
- kolega, który samochodem zawiezie Cie do pracy rano.
- chmura
Spodnie po to, że jak zostawisz jedne z nich w pracy, to masz co założyć na tyłek w domu oraz następnego dnia rano. Plecak biegowy dobrze mieć aby włożyć do niego dobytek, który zawsze nosi się przy sobie, ew kolorowanki dla dzieci i część garderoby - głównie po to aby klucze nie latały. Kolegę warto mieć aby Cię następnego dnia zawiózł - ja mam i to jest najważniejsze ogniwo tego planu. Do pracy biegać rano ciężko - bo nie mam prysznica w robocie. No i chmura - zamiast biegać z lapkiem miedzy domem i pracą pojemna chmura rozwiązuje problem konieczności pracy z domu wieczorami.
Czy naprawdę musiałem wymyślać ten oczywisty plan aż rok? Być może dla wielu to od dawna jest oczywiste, ale ja czuję się geniuszem, który właśnie złamał własny schemat. Zazwyczaj wracam z pracy 20 minut marnując benzynę. Biegnąc zyskuję zdrowie i przede wszystkim CZAS. Dzis pobiegłem najkrótszą drogą. Niewiele ponad 10 km w 55 minut. Połowa drogi mniej uczęszczanymi ścieżkami. Nad tym jeszcze muszę popracować aby całkowicie uwolnić się od spalin - a mam mnóstwo opcji biegania peryferiami.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Biegałem do pracy - niestety w moim wypadku nie mam tak ważnego ogniwa - kolegi, który zabierze moje rzeczy do pracy, a jest ich sporo. Przez to przestałem biegać do pracy i pracy:(
OdpowiedzUsuńSuper sprawa, aż zazdroszczę. Zrobiłbym coś jeszcze - obliczyłbym koszt powrotu autem z pracy i za każdym razem jakbym przybiegł, odkładałbym tę kwotę na fundusz inwestycyjny-biegowy. Byłaby to kasa, której nie byłoby żal wydać np. na start w Orlen Maratonie :P
OdpowiedzUsuńTakiego prostego przełożenia nie ma, tym bardziej, że i tak jeździliśmy/ jechalibyśmy z kumplem jedym samochodem. Tak więc ta sama benzyna przelać się musi. Jednak zasadniczą oszczędnością jest tutaj czas. W pewnym sensie jest to oszczędność niewymierna, ale elementarnie zmieniająca pozycję treningu w planie dnia - a w kontekście tego - daje pełne spektrum wykorzystania pozostałego czasu bez powodowania żadnych kolizji ani konieczności wyborów. Ufff.
OdpowiedzUsuń