wtorek, 11 lutego 2014

W Anglii nigdy nie pada w sobotę o 9:00


Kilka ostatnich dni spędziłem w Anglii. Nie, że się rozbijam po świecie. Po prostu kilka miesięcy temu kupiłem w afekcie bilety na koncert Current 93 w Londynie, a że nigdy nie byłem na wyspach postanowiłem zrobić z tego wyjazdu mini-rodzinną wycieczkę. Anglia przywitała nas strajkiem metra (chyba mieli za ciemno w pracy) i typowo angielską pogodą. Z pewnym niepokojem oczekiwałem sobotniego poranka, bo wielu osobom naobiecywałem, że będąc w Londynie absolutnym OBOWIĄZKIEM będzie wziąć udział w parkrunie w parkrunowej kolebce!

Nastała sobota. Do samego rana wahałem się w jakim z biegów wziąć udział. W okolicy kilku km miałem do wyboru trzy z nich: w Kingston wzdłuż Tamizy, po parku Richmond oraz w Bushy Park. Na początku chciałem przebiec się wzdłuż Tamizy, ścieżką, przy której w młodości Eric Clapton szlifował Sunshine of Your Love. Druga myśl, to Park Richmond - największy zamknięty park w Anglii, gdzie dosłownie biegają stada jeleni i lisów. Parkrun w parku Bushy zachęcił mnie tym, że jest to NAJWIĘKSZY parkrun w Anglii, i chyba na całym świecie. Trzy tygodnie temu miał tutaj miejsce absolutny rekord frekwencji - ponad 1000 biegaczy.

Nastała wreszcie sobota. Wychylam rękę z domu i ... jest sucha. Niesamowite. Jedziemy całą rodziną do Bushy Parku i widzę tam dosłownie tłumy biegaczy. Wielu z nich w czerwonych i czarnych koszulkach odpowiednio symbolizujących 50 i 100 ukończonych biegów. Potem zreflektowałem się, że to nie aż taki wielki wyczyn, bo w przeciwieństwie do dwuletniej polskiej historii, tam - parkruny biega się już od około 10 lat.



Trasa biegu to jedna 5-kilometrowa pętla. Pierwszy kilometr po starcie to długa szeroka prosta, po trawie, która latem zapewne przypomina tę z kortów pobliskiego Wimbledonu, ale w lutym bliższa jest murawie z naszego stadionu narodowego z meczu Polska - Anglia. Po kilkuset metrach porzucam marzenie o suchych skarpetkach. Po kilometrze porzucam także marzenie o suchych nogawkach do kolan. Lawirując bezskutecznie pomiędzy podmokłymi grząskimi połaciami, kałużami i błotem, nadrabiam dodatkowe metry do pięciokilometrowego dystansu. This is England! Yeah! Nie wyobrażałem sobie ani o milimetr inaczej angielskiego parkruna.

Zwycięzca - Vege Runner

kilka (set) sekund za zwycięzcą

Na metę wpadam na 243 pozycji na prawie 900 biegaczy, kompletnie nie mogąc przyspieszyć na błotnistym finiszu. W międzyczasie Grazia z dziewczynkami dzielnie czekając na mnie ma mecie rozmawia z organizatorami (wolontariuszami), których do obsługi tak dużego parkruna jest chyba z 30-stu albo i więcej. O efektach jej rozmowy dowiaduję się dopiero kilka dni później, kiedy .... czytam o sobie w parkrunowym biuletynie:

http://www.parkrun.org.uk/bushy/news/2014/02/09/run-report-event-no-504-8th-february-2014/

A birthday to remember
This week, Tomasz Kaszkur celebrated his birthday. He runs regularly at Gdansk parkrun in Poland and usually finishes in the top 50! This week he was stuck a long way from home for his birthday and so looked around to see if there was a parkrun he could visit and when he realised Bushy parkrun wasn’t too far away then there was no other choice.
Tomasz celebrated his birthday with a lap around the home of parkrun – I hope he forgives our conditions and feels that a finish position of 243rd isn’t a bad return for a decent finish time!
Happy Birthday, Tomasz – see you again sometime.



Na mecie dowiedziałem się, że to, że nie padało, nie jest przypadkiem. W Anglii w sobotę o 9:00 nigdy nie pada - bo jest parkrun. Tak jest to po prostu ustalone.






Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Podobne wpisy