sobota, 9 września 2023

Bieganie po Jowiszu

Teraz się uda. Tak mówi mi intuicja i nie boję się już głośno o tym mówić a tym bardziej napisać. Bo takich mini powrotów to już miałem kilka. Wszystkie poprzednie trwały kilka dni, czasami nawet kilka tygodni. Coś tam mniej pojadłem, kilka razy potruchtałem, nawet zrzucałem kilka kilo ale wszystko to zarówno bez przekonania jak i właściwego rytmu.


Dlaczego to było takie trudne, skoro kilka lat temu zrobiłem to samo, udało się, nawet z dwa lata utrzymałem wagę i formę i co więcej: napisałem o tym cały cykl wpisów na tym blogu? Czemu nie mogłem ich po prostu przeczytać i wykonać powtórkę z samego siebie? No nie mogłem... tak samo jak nie da się słuchać swojego głosu z nagrania. Brzmi groteskowo i żenująco. 

Przez te 3 lata po prostu kontestowałem sam siebie. Z jakiegoś powodu po prostu mi się odechciało i ze zwolennika samego siebie stałem się głównym oponentem. 

Z drugiej strony są rzeczy, które lubię niezmiennie od wczesnej młodości i przez wszystkie te lata dawały i dają mi wielką frajdę. Mam na myśli kolekcjonowanie płyt winylowych, szukanie dźwięku doskonałego na poziomie przełączania kabli między wzmacniaczem i kolumnami, a nawet skrajnie - grzebania w układach RLC, koncerty, gotowanie (zgubne hobby, ale naprawdę pasjonuje mnie odtwarzania dań, które gdzieś zjem, zobaczę w TV czy przeczytam). Lubię wypowiadać się oldskulowy sposób, czyli słowem - lubię pisać, niezależnie czy są to grupy o muzyce czy o psach - to jak mam coś do powiedzenia, to ubranie tego w słowa daje mi przyjemność. No i jestem stały w uczuciach. 

Dlaczego więc zerwałem z bieganiem na kilka lat? Dlaczego kontestowałem właśnie siebie-biegacza a nie siebie-audiofila czy siebie-diggera-w-skrzynkach-z-płytami? Myślę, że ktoś inny może trafniej odpowiedzieć na to pytanie niż ja sam. Tylko nie wiem kto.

Najczęściej słyszę taką diagnozę: "złamała cię pogoń za życiówkami". Może jest w tym sporo prawdy, tylko, że kiedy ma się formę to bieganie jest najłatwiejsze, a nie pełne znoju i zniechęcenia. Najwięcej jest lekkich biegów, kiedy specjalnie trzeba to robić na hamulcu, albo biega się w grupie, w której nie jest się ostatnim. Najgorsze chwile w bieganiu miałem wtedy, kiedy nie byłem dość szybki, nosiłem dużo zbędnych kilogramów i praktycznie każdy mój bieg był walką o życie. A już kompletnie najgorsze i poniżające było coś co każdy z nas kiedyś musiał przeżyć, taki klasyk biegania w grupie: Biegasz jakiś terenowy koleżeński bieg i każdy jest od ciebie w lepszej formie.  Powoli odstajesz i z mozołem ciśniesz aby nie stracić widoku pleców Twoich kumpli. Nagle widzisz z oddali, że zatrzymali się na odpoczynek, popijają izotoniki, spoglądają na ciebie i coś tam śmieszkują. Dobiegasz do nich i masz ochotę umrzeć i co wtedy słyszysz? "To co? Biegniemy dalej?!"

 * * *

 "To co? Biegniemy dalej?!" Nie, jeszcze nie teraz i jeszcze długo długo nie. Wylogowałem się ze Stravy, nie zapisuję nigdzie swoich treningów, nie wiem ile km i w jakim czasie pokonuje. Połowę biegnę, połowę idę. Telefon mam tylko po to aby posłuchać swoich ulubionych płyt. Grawitacja ściąga mnie w dół jakbym biegał po Jowiszu. Tlenu też za dużo nie ma. Uczę się ignorować dziki. Ostatnio przestraszył mnie lis, bo biegł przede mną i zatrzymywał się przy każdym śmietniku aby go obsikać. Potem się na mnie tak patrzył, że pomyślałem, że może mieć wściekliznę, ale ostatecznie skręcił w krzaki. The Chemical Brothers wydali wczoraj nową płytę. Po pierwszym przesłuchaniu mocne tak. Aż chce się robić nowe, tfu, życiówki!

 

 


7 komentarzy:

  1. Dobrze przeczytać, że rozważasz powrót do biegania :) Nie spiesz, smakuj powoli ;) Jak będziesz miał ochotę przyjedź na parkrun do Charyków. Potruchtamy sobie spokojnie zamykając stawkę , albo polecimy w "trupa" - jeśli zechcesz :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To jest jeden z niezrealizowanych celów - być pierwszym na mecie w Charzykowach. Z tego co pamiętam to kilka razy byłem tam tuż tuż za zwycięzcą. Dziś brzmi to jak SF, ale miasto mojej małżonki zobowiązuje, aby się jeszcze raz postarać. (tfu tfu, nie gonimy za rekordami)

      Usuń
  2. Bez względu na to czy wrócisz do biegania czy też nie ja już zawsze będę fanem Twojego bloga! A zdanie: "I wszystko było dobrze aż do Częstochowy..." weszło do mowy codziennej mojej i kilku moich przyjaciół :) Serdecznie pozdrawiam. Maciek

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mam zdjęcia zza Częstochowy... może kiedyś będzie jakiś appendix

      Usuń
  3. Kazik kiedyś zaśpiewał... "Dalej, jazda do roboty...." Będziesz chciał - to wstaniesz... Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  4. Bardzo się cieszę, że lubisz pisać, bo lubię czytać co napisałeś :P

    To wszystko, co znajduje się pomiędzy "Zacząłem biegać (...) Zwyczajnie, po to aby nie umrzeć." do "Bieganie mnie zawiodło" to niesamowita opowieść, pełna zwrotów akcji, marzeń i planów, które nie zawsze wychodzą, rozmaitych stanów o których nie-biegaczom chyba nigdy się nie śniło.

    Długo kazałeś na siebie czekać tym razem ;)

    OdpowiedzUsuń
  5. Lubisz pisać...a ja lubię czytać, co napisałeś. Miło, że się znów pojawiłeś:)

    OdpowiedzUsuń

Podobne wpisy