niedziela, 26 listopada 2017

Wanda. Opowieść o sile życia i śmierci.

Tydzień temu robiąc tygodniowe zakupy w Lidlu wpadła mi w rękę ta książka. Swoją drogą to jest całkiem ciekawy znak czasów, że byłem tego samego dnia w EMPIKU i przeglądając książki czułem się jak frajer patrząc na ceny i mając jedną myśl w głowie: w necie wszystko taniej. Ostatecznie kupiłem tam tylko kątomierz dla córki :) zaś literaturę nabyłem gdzieś między ziemniakami a jogurtem. Zachęciły mnie dwie rzeczy:
  • 29,90 zł,
  • oraz to, że lubię czytać o górach.

Ale tak naprawdę nie za bardzo lubię jeździć w góry. Mówię poważnie. Nigdy jakoś szczególnie mnie to nie kręciło, ani jak byłem harcerzem i z całą drużyną regularnie kilka razy na rok jeździliśmy na wymianę do Nowego Sącza i stamtąd złaziliśmy całą okolicę. Ani nie kręcą mnie jakoś szczególnie biegi górskie, choć trzeba jeździć na południe dlatego, że te najciekawsze biegi po prostu tam są. A tak naprawdę totalnie ostatnią rzeczą o jakiej marzę, kiedy będę miał ochotę rzucić wszystko to Bieszczady.

Natomiast o górach bardzo lubię czytać. Pisałem o tym kilka miesięcy temu przy okazji recenzji książki o Kukuczce, że jak byłem młody to wycinałem ze Świata Młodych wkładki o 8-tysięcznikach. Znałem je na pamięć, razem z wysokościami, lokalizacją oraz historią podbojów. To były czasy kiedy Kukuczka był idolem - jako jedyny z Polaków przywiózł medal z Igrzysk Olimpijskich w Calgary. Oczywiście był to medal honorowy, srebrny, na spółkę z Meissnerem. Ale pamiętajmy, że na kolejny jakikolwiek polski medal na zimowych IO musieliśmy jeszcze spoooro czasu poczekać, bo udało się to dopiero Adamowi Małyszowi w Salt Lake City w 2002.

Wanda Rutkiewicz miała być pierwszą kobietą, która zdobędzie komplet czternastu ośmiotysięczników. Karawana marzeń - tak nazywała się wyprawa, albo seria ostatnich wypraw w czasie których Wanda Rutkiewicz miała zdobyć wszystkie brakujące szczyty w trakcie jednej aklimatyzacji. Jak ta karawana się skończyła niestety wszyscy wiemy. Podczas kolejnej próby podejścia na Kanczendzangę Wanda zaginęła...

Książka Anny Kamińskiej - "Wanda. Opowieść o sile życia i śmierci" tak naprawdę pierwszy raz kompleksowo przybliżyła mi jej losy. We wszystkich książkach, czy filmach o himalaizmie, które lubię "do poduszki" puścić sobie z youtuba, Wanda Rutkiewicz była bohaterem epizodów, dygresji. Tym razem wziąłem do ręki książkę, gdzie to Ona jest główną bohaterką.

Po pierwsze przeczytałem ją w tydzień. To duży sukces, bo książki, które biorę do ręki dzielę na te, które zaczynam i na te, które kończę. Prawie 500 stron historii o kobiecie, spisanej przez kobietę, w kobiecy sposób. Historii, która niby jest linearna, zaczyna się na Litwie, niemal od dzieciństwa jej rodziców. Przez pierwsze 200 stron gór nie ma prawie wcale. Jest historia rodziny, tragiczna śmierć brata od niewybuchu, rozpad małżeństwa rodziców, szkoła, lekka atletyka, siatkówka, studia na Politechnice Wrocławskiej... i gdzieś dopiero w połowie książki rozpoczynają się góry. Ale nie góry opisywane poprzez pryzmat piękna, poezji i wyzwań. Ale góry opisywane poprzez pryzmat polityki wspinaczkowego światka oraz niezliczonych miłości i miłostek głównej bohaterki. Nie skłamię jeżeli napiszę, że mamy opisanych tutaj przynajmniej kilkanaście romansów, z których dwa zakończyły się małżeństwem i oczywiście rozwodem.

Ta książka to seria wielu wywiadów z ludźmi, którzy Wandę znali. Dlatego często zburzona jest linearność wątków. Każda kolejna osoba opowiada o odcinkach życia spędzonych w pewnej relacji z Wandą a te różne odcinki wciąż się ze sobą mieszają, nakładają. Seria niekończących się dygresji... Ale mimo to, a może dzięki temu tę książkę czyta się bardzo dobrze! Nie warto omijać żadnych akapitów, bo nie wiadomo gdzie może czaić się fantastyczny smaczek wpleciony w czyjąś wypowiedź.

Podsumowując powtórzę jeszcze raz. To 500 stron historii o kobiecie, spisanej przez kobietę, w kobiecy sposób. To jest historia życia, a nie historia wspinaczek na ośmiotysięczniki. Smutna opowieść o skutecznej ucieczce do innego świata. Choć tak naprawdę słyszy się głosy, że Wanda nie zginęła, tylko zaginęła, ktoś ją widział w buddyjskiej świątyni po drugiej stronie Kanczendzangi...


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Podobne wpisy