Triada, czyli grupa trzech elementów będących w relacji ze sobą. Nie pamiętam, czy o tym tutaj pisałem, ale z pewnością wielokrotnie o tym rozmawiałem ze znajomymi opisując przyczyny mojej porażki lub bardziej eufemistycznie - braku sukcesów biegowo-dietetycznych.
Wspomniana triada składa się z:
- treningu
- diety
- abstynencji
Jeżeli nie stosujemy nic z powyższych, to wyglądamy jak ja w ostatnich czasach. Z tygodnia na tydzień waga i zniechęcenie prą do przodu jak szalone.
Jeżeli zastosujemy jeden element, czyli np. będziemy trenować ale po treningu jeść bez kontroli i pić alko to waga może zatrzymać się co najwyżej w miejscu. Wiele razy byłem w takim stanie i generalnie, wszystko "co zarobiłem to od razu roztrwoniłem". Wybierając którykolwiek ale tylko jeden ze wspomnianych, efekt zawsze będzie ten sam - stabilizacja na danym poziomie.
Stosując dwie rzeczy, czyli np. trening i dieta - da się osiągnąć cel, czyli dobra forma i zadowalająca waga. Nawet pijąc :) Tak samo jak stosując dietę i odstawiając alkohol na półkę wiele osób chudnie i czuje się znacznie lepiej nawet bez treningu. Znam też osoby, które nie piją, trenują i jedzą na co mają ochotę - one także odnoszą sukces.
Zastosowanie wszystkich trzech elementów jednocześnie to tzw. zawodowstwo albo jedyne hobby w życiu - level master.
Jeżeli zastanawiacie się co się stało, że ten Kaszkur się tak roztył, to odpowiedź jest banalnie prosta. W 2020 przestał biegać, jadł bez żadnej kontroli i pił przy każdej okazji i bez okazji. Średnio wychodziło 1,5 kg na plusie miesięcznie. Pomnożyć przez trzy lata i wychodzi w przybliżeniu ile przytyłem - odpowiedź - 60 kg. Czyli mniej więcej wyhodowałem na sobie drugiego Baginsa.
na fotografii: Bagins |
To wynik z lipca zeszłego roku. Przez ostatni rok zrzuciłem z siebie trochę ponad 1/3 Baginsa, czyli wciąż pozostaje 2/3 Baginsa do zrzucenia.
Ale nie szło to już tak łatwo jak 10 lat temu, kiedy potrafiłem połowę Baginsa zrzucić w trzy miesiące wiosny i latem wystartować w Maratonie Wigry. Muszę to zaakceptować, że jestem starszy o dekadę i nie przeprowadzę już takich szaleńczych szarż na moją wagę. Bieganie też było trudne, bo generalnie bieganie z extra Baginsem na brzuchu jest trudne. I nawet kiedy już nauczyłem się biegać na kredyt, czyli bez najmniejszej przyjemności, licząc na to, że przyjemność spłaci moje męki w przyszłości, to zaczęły mi się przytrafiać drobne kontuzje. Coś czego unikałem jak ognia i udawało mi się uniknąć ostatnie 10 lat, tym razem wyłączało mnie z treningu co rusz na kilka tygodni.
Oczywiście winny jestem sam sobie. Bo wczesną zimą zeszłego roku chciałem być jak Antoni i przypomniałem sobie interwały minuta/minuta i coś mi strzeliło na połączeniu nogi z plecami, a kilka tygodni temu zrobiłem parkruna w sandałach i na ostatniej prostej naderwałem coś w łydce i przez dwa tygodnie chodziłem kuśtykając...
Wróćmy do triady.
Regularne bieganie nie bywało regularne i naprawdę ciężko było mi zaciskać zęby aby robić to z taka wagą, ale wciąż pozostawały mi dwa inne sposoby. Jeden z nich był opcją atomową...
Nie piję od 4 miesięcy. W lutym po urodzinach dotarło do mnie, że picie przy każdej okazji oraz jeszcze częściej bez okazji jest hamulcowym mojego powrotu do formy. A jak każdy nałogowiec - jak coś robię to bez półśrodków i bez wyjątków. Abstynencja zapewnia mi stabilizację. To, co czułem w teorii - okazało się doświadczalną prawdą. Po odstawieniu alkoholu mogę jeść ile ile chcę i nie biegać i nie przytyję ani kilograma! Natomiast nie to jest celem.... Celem jest zrzucenie 2/3 Baginsa.
Czyli jaki plan? Lekka dieta, spokojny trening i szybciej pozbędę się Baginsa w całości niż Łapuć złamie 40 minut na dychę ;)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz