Living in the Past to tytuł płyty Jethro Tull, a także pewien cykl prowadzony dawno temu w Trójce przez Tomka Beksińskiego. Ja posługując się tym tytułem nie będę zahaczał o kącik biegowego melomana, ale opiszę kilka brakujących ogniw w moim łańcuchu zmian, od 130 kilogramowego kanapowca po człowieka, który trochę odchudzony, ale wciąż jeszcze z małym brzuszkiem przebiegł rekreacyjne ultra 66 km.
Dziś, będąc na sankach z dziećmi spotkałem Marcina, mojego najlepszego kolegę ze studiów, roku, wydziału, grupy, aż po wspólnika od dyplomu w 2000 roku (nooo 2001, bo zaczęliśmy pracować na studiach jak prawdziwe chłopaki z polibudy i dyplom na rok poszedł w odstawkę). Marcin wspomniał mój wpis o pierwszym bieganiu - Fact & Fiction i zamieniliśmy parę słów o motywacji i celach.
Wróciłem myślami w przeszłość i tak naprawdę jednym z elementów dla których nie przestałem biegać (oczywiście poza takimi klasycznymi i oczywistymi elementami jak kwestia zdrowia, zrzucanie kg, mniejsza konieczność kontroli diety, lepsze samopoczucie po bieganiu) było stawianie sobie kolejnych celów. Bardzo małych, zdecydowanie realnych i bardzo kuszących do ich realizacji. Gdybym na samym początku, kiedy nie byłem w stanie bez przejścia w marsz zrobić 500 metrów, zaczął porównywać się choćby do sąsiada z piętra, który przygotował się do pierwszego maratonu - odpuściłbym pewnie. Ale małe kroczki były realne. Co więcej cele były mierzalne. Po powrocie do domu po pokonaniu każdej kolejnej granicy pławiłem się w samozachwycie nie odrywając wzroku od ekranu komputera z trasą z endo.
Analizując endomondo i grzebiąc w myślach moje podstawowe kroki milowe były takie:
- pierwsze 10 km - długo byłem w szoku, że w ogóle tyle człowiek może biec :)
- 16 kilometrów na 6 rocznicę ślubu - treningowo poleciałem z Chojnic do Charzykowa i z powrotem. Jak robiłem honorową pętlę po Chojnickim rynku czułem się jak na Olimpiadzie. Złomiarze mieli ze mnie bekę, bo pamiętam, że jakoś mnie żartobliwie zaczepiali
- półmaraton - przy okazji majówki w Chojnicach, poczułem się już jak semi-zawodowiec :)
- 30 km - spacer po księżycu jako trening przed wylotem na Marsa
- 42 km - wyszedłem z 9 pln w kieszeni pobiegać na kacu. Miał to być kolejny spacer po księżycu, tylko trochę dłuższy, a wyszedł wylot na Marsa
- 66 km - opisane 2 tygodnie temu pierwsze ultra.
Pomiędzy oczywiście było mnóstwo przełomów i motywacji związanych z zawodami, rekordami, rywalizacją z sąsiadem, ściganiem szybszych, ściganiem samego siebie. Ale podkręcanie dystansu to jedna z tych bardziej ekscytujących motywacji. Dająca odpowiedz na to co jest dalej?
* * *
Odszukałem moje notatki, które wrzuciłem swego czasu w komentarzu na endo dotyczące przekraczania granicy 30 km. Towarzyszył mi wtedy w słuchawkach Roger Waters: Amused To Death, The Final Cut i Obscured By Clouds. A tak wyglądały notatki z dnia biegu:
- jak tylko zacząłem biec stwierdziłem, że robię 5 km i wracam do łóżka bo bieganie na kacu jest bez sensu
- po 5 km postanowiłem dociągnąć na rzęsach do 10 km
- po 10 km stwierdziłem, że nie jest źle i dociągnę do 21 km zwiedzając trochę gdańska
- na 15 km pogonił mnie jakiś wściekły pies, który pilnował kartuskiej jak swojego
- pomiędzy 17 km a 19 km zastanawiałem się jakie są objawy zawału, i czy ten ból pod łopatką to już to... w końcu ludzie umierają biegnąc
- na 19 km wpadłem w błoto i zapomniałem o zawale
- im bliżej było 21 km tym bardziej zacząłem nastawiać się na coś więcej
- niestety między 24 km a 28 km myślałem wyłącznie o australijskim poganiaczu bydła, który wygrał kilkudobowy ultramaraton po pustyni biegnąc w gumiakach i nie śpiąc ani godziny - a ja starałem się naśladować bieg w gumiakach dramatycznie próbując użyć innych nieznanych mi partii mięśni
- ostatnie 2 km nie pamiętam, więcej bym dzisiaj i tak nie pobiegł.
A po powrocie do domu usłyszałem "TATO TATO CHODŹ Z NAMI NA SPACER!"
* * *
Teraz jak patrzę na ten bieg i czas (3h 24min) to się strasznie śmieję, bo coś co dla mnie wtedy było przekraczaniem wrót nieznanego i powrotem niczym Bruce Willis z kolejnej misji teraz byłoby zwyczajnym kolejnym towarzyskim przyjemnym człapaniem. Ale nie zrobiłbym 66 km dwa tygodnie temu, gdyby nie każdy wspomniany wyżej element układanki. W bieganiu do celu można dojść tylko małymi krokami. I po każdym z nich zacząć marzyć o następnym.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz