Stoję więc przed blokiem ubrany w wygrzebane z szafy opięte dresy z wielkim komicznym napisem PUMA na tyłku, w zesztywniałych od nieużywania butach sportowych na nogach, słuchawkami na uszach i starą Nokią jeszcze bez Endomondo w kieszeni.
Przebiegłem 200 metrów. 400 przeszedłem. Przebiegłem 100. Wyplułem płuca. I tak dokładnie przez dwa okrążenia mojego jeziorka pod blokiem. 2,8 km. W słuchawkach brzmiało Twelfth Night - Fact & Fiction.
Ta muzyka w słuchawkach mnie uratowała. To był jedyny przyjemny element. Jedyny jakikolwiek element do którego chciałem wracać. Ta chwila czasu dla siebie, kiedy można posłuchać muzyki - jakkolwiek to zabrzmi - w spokoju i skupieniu. I to był mój najważniejszy motywator. Wybrać płytę na następny dzień. Obiecać sobie, że to jedna szansa, aby móc jej posłuchać. Wybrałem Trick of the Tail - Genesis. I tą myślą żyłem do następnego dnia.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz