poniedziałek, 16 września 2019

Zbiornik może być z nas dumny!

c.d

Poprzedni wpis skończyłem w momencie kiedy zadzwonił do mnie Baranowski. Przyznam, że trochę mnie zdziwiło, że dzwoni akurat do mnie, ale w stanie "po ultra" człowiek jest tak skołowany, że dziwią go normalne rzeczy a te naprawdę dość wątpliwe i ciężkie do wytłumaczenia są traktowane jako zjawiska całkiem normalne.

Miał czekać na mnie przy depozytach. No więc idę sobie w tymże kierunku i już z daleka widzę, że Adam leży na trawie i komuś bardzo żywiołowo relacjonuje swój bieg. Podchodzę, witam się, a Adam dalej gada, więc mu nie przerywam, tylko grzecznie czekam...


Nie jestem w stanie złapać sensu tej opowieści, rozumiem co prawda każde słowo: "no więc myślę sobie, że ten", "no no no no", "no i jeszcze jeszcze", "a ten Szwed okazał się Łotyszem", "a wtedy Wrycza...". 

I nagle osoba, do której Adam mówił odchodzi ze swoim workiem, do kolejki przychodzi następna i przejmuje rolę słuchacza opowieści Baranowskiego kiwając głową ze zrozumieniem. Zmiana słuchaczy nastąpiła jeszcze kilka razy, a Adam dalej snuł tę samą opowieść... Kojarzycie gościa, co opowiadał ludziom swoje życie na ławeczce sięgając po czekoladki, a potem przebiegł znad Pacyfiku nad Atlantyk?

* * *

W końcu wstał, choć nadal mówił, zacząłem metodą pytań pomocniczych naprowadzać ten słowny happening na jakieś linowe tory. 


Zapomniałbym najważniejszego: Adam zajął drugie miejsce na dystansie 50 km :) Gdyby nie fakt, że wcześniej przeczytałem ten wynik na monitorku, to bym z tej jego opowieści nie do końca się dowiedział :)
Co było dalej? Nie do końca pamiętam. Chronologia nie jest moim sprzymierzeńcem, bo wszystko zlało się w jedną chmurę wydarzeń...

Poszedłem wciąć prysznic. Woda w połowie była zimna, a w połowie ciepła. Niestety w tej gorszej kolejności. Istnieje też wytłumaczenie, że nie potrafiłem obsłużyć kurków. Ale z prysznicowego toi-toia wyszedłem rześki i uśmiechnięty i przebrany w świeże ciuszki.

Siedzieliśmy razem z Agnieszką i Andrzejem i Teściami Adama i bojowym psem Bójką na leżakach i Adam narzekał, że był głodny rano.


Nie wiem czy Agnieszka była też rano głodna, ale przybiegła na swoim dystansie 50 km również jak Adam na II miejscu!! Strach pomyśleć co się wydarzy jak Baranowscy się w końcu najedzą!?

I spotkaliśmy się z Kasią Zatorską, która nie przyznała się, czy była głodna czy nie, ale wiecie co? Na 75 km też przybiegła na II miejscu!!

Ale combo! Zbiornik rulez! Wszyscy biegamy nasze treningi nad zbiornikiem Świętokrzyska II (i czasem Świętokrzyska I). Każdy z nas w pewnym sensie twierdzi, że to jest "jego zbiornik" ale bez względu na to, czyj jest bardziej - ten zbiornik na pewno jest z nas bardzo bardzo dumny!


Przybiegali kolejni znajomi. Jeżeli napisałem że na starcie wymieniłem milion uścisków, to na mecie było ich 2 miliony. Dobiegł Michał z Piotrem, dobiegł Marcin z dystansu 30 km, który był 7-my! Chaotycznie poruszałem się po terenie mety i tego chaosu chyba nawet nie poprawiło pojawienie się mojej rodziny :) [tutaj  jest ukryty żart między wierszami, pojawienie się rodziny zawsze multiplikuje chaos, masz tylko dwie ręce i trójkę dzieci, tego nie da się ogarnąć]


Kupiłem dzieciakom 3 gofry, ale zanim je dostałem uciekły już na plac zabaw. Tory przeszkód, zjeżdżalnie, trampoliny... Chyba po godzinie znaleźliśmy w końcu Piotra i Michała w pizzerii obok Misia.

Czas zleciał szybciej niż myślałem. Dekoracje rozpoczęły się o 18:30.


Agnieszka Baranowska - II miejsce KP50

Adam Baranowski - II miejsce KP50

Kasia Zatorska - II miejsce KP75

No i ja, 3 miejsce KP 75

najszybszy mieszkaniec Trójmiasta :)

I jeszcze jedno rodzinne zdjęcie:



Na koniec tej relacji chciałbym jeszcze poświęcić kilka akapitów na gratulacje i podziękowania. 

Mam wrażenie jakbym przemierzył z Kaszubską Poniewierką całą tę 5-letnią drogę wspólnie. Pamiętam pierwszą nieformalną edycję, kiedy grupa znajomych biegła nocą w odwrotnym kierunku. Byłem wtedy zobaczyć ten start. Tego samego dnia David Gilmour (gitarzysta Pink Floyd) wydał swój ostatni studyjny album. Wracając nocą autem z Koszałkowa do Gdańska zazdrościłem trochę tym kilku śmiałkom z Mariuszem Adamczukiem na czele, przygody, którą właśnie rozpoczynają. Ale poza moją wyobraźnią było przewidzenie w jak fantastyczną imprezę zamieni się ten pierwszy bieg.

Dwie kolejne edycje śledziłem w necie. Zastanawiałem się, czy jestem w stanie ukończyć 100-tkę w limicie. Wtedy nie było pośrednich dystansów, a 16h na 100 km wydawało się dość trudne, jak na moje możliwości. Miałem w sobie coś z pogranicza zazdrości i złości.

Rok temu pobiegłem dystans 100 km. Pamiętam moment, kiedy kilka miesięcy przed biegiem pochwaliłem się na blogu, że mam marzenie ponownie zrzucić kilogramy i zacząć mieścić się w limitach na biegach. Mariusz skomentował mi wpis, że jeżeli chcę - to mam u niego darmowy pakiet na Poniewierkę. A to nie jest prezent, którego można po prostu nie przyjąć. To jest prezent, do którego trzeba się przygotować. I to właśnie świadomość czekającej mnie ubiegłorocznej Poniewierki sprawiła, że (zaraz obok Dominika, który kontrolował moją dietę i psyche) to ten gest Mariusza stał się jednym z najsolidniejszych kamieni umacniających fundament mojej przemiany. 100 km pobiegłem w 13h 50 minut meldując się na 47 miejscu i byłem meeeeega szczęśliwy i dumny.

Ale czy marzyłem o tym, że w 2019 roku będę na podium? Nie, nie marzyłem.... No dobrze..... marzyłem. Oczywiście, że marzyłem. Bardzo bardzo bardzo bardzo mocno o tym marzyłem. Czułem, że jestem w formie i chciałem tego jak jasna cholera! Może nie będę już miał drugiej takiej szansy. Może to był ten jeden jedyny raz.

Dziękując całej Poniewierkowej ekipie, dziękuję właśnie za to. Zrobiliście kawał roboty. Ale tej potrzebnej. Poświęciliście swój wolny czas, swoje zdrowie, rodziny, pieniądze właśnie po to aby takich 700 kaszkurów, na bardzo różnych etapach biegowego rozwoju mogło zamęczyć się do półprzytomności, wysmagać nogi pokrzywami, przeskoczyć przez drzewo i zbiec łąką do Koszałkowa przy okazji spełniając swoje większe bądź mniejsze marzenie. Tworzycie historię, która będzie istnieć do końca świata. Dziękuję. Jestem przekonany, że dziękuję w imieniu wszystkich.

I jeszcze jedno zdanie do uczestników: wielu z Was gratulowałem osobiście, przybijałem piątki. Przez dłuższą chwilę siedziałem też na leżaku i obserwowałem jak się cieszycie za linią mety. Często sami do siebie, z zamkniętymi oczami, nie dowierzając w to, czego dokonaliście, machając ręką w geście triumfu, albo po prostu kręcąc głową oparci o płotek. Mimo, że sam przeżyłem to chwilę wcześniej, siedziałem i zazdrościłem każdemu z osobna tej szczególnej, nieporównywalnej z niczym innym chwili ekstazy. Gratuluję Wam jeszcze raz!


2 komentarze:

  1. Świetna relacja, gratulacje super wyniku. I małe podziękowanie dla Agnieszki B. za proste "Dajesz!" na ostatnim kilometrze, które pozwoliło mi godnie dotruchtać do mety i obronić swoje 14. miejsce

    OdpowiedzUsuń
  2. Bardzo fajny wpis. Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń

Podobne wpisy