piątek, 9 stycznia 2015

Kącik biegowego melomana: Morphine - Good


Muzyka słuchana w fotelu i muzyka słuchana w trakcie biegu to zupełnie inne światy. To oczywiste, że w fotelu jest łatwiej, za to w biegu objawiają się prawdziwe perły. Jeszcze inaczej słucha się biegnąc 45 minut dookoła osiedla a inaczej, kiedy muzyka jest twoim kołem ratunkowym po kilku godzinach biegu.

Na maraton do Wituni w Trzech Króli wziąłem ze sobą kilka płyt, których nie słuchałem nigdy wcześniej w życiu. To były trzy impulsy, które kazały właśnie wybrać te pozycje. Taki był mój plan, aby pierwszą połówkę, kiedy świeci słońce i jest przyjemnie spędzić w sposób socjalny. Biegłem z Dominikiem i Andrzejem rozmawiając głownie o życiu na transatlantykach :) Za to drugą część biegu, kiedy słońce powoli zaczęło chować się za polami postanowiłem wykorzystać na podróż w głąb siebie z muzyką w słuchawkach.

Akt 1 - Grand Funk Railroad - Closer To Home

Do tej pory znałem ich jedyne z płyty koncertowej, którą kupiłem kiedyś na winylu na jakimś pchlim targu. Amerykańskie power-trio. Przełom lat 60-tych i 70-tych. Słońce jeszcze wychylało się zza horyzontu. Moc. No i Haruki Murakami kiedy mówił o bieganiu słuchał Grand Funków ;)

Akt 2 - Grateful Dead - Aoxomoxoa

Ten sam kontynent, te same lata. Połączenie folku, bluesa i hardrocka. Nad Witunią słońce już zaszło. Zrobiło się psychodelicznie,

Akt 3 - Morphine - Good

Jest już całkiem ciemno, na głowie montuję czołówkę i ruszam aby pokonać ostatnie okrążenie. Ponownie Ameryka, ale tym razem 20 lat później. Rok 1992. Znałem stylistykę grupy Morphine. Wiedziałem, że ich muzyka to bas, perkusja oraz przede wszystkim saksofon i głos. Wiedziałem, że jest akustyczna i mroczna, że ma w sobie pierwiastki i Nicka Cave'a i Toma Waits'a. Ale nie spodziewałem się usłyszeć w niej tyle poezji, która dotarła do mnie biegnąc przy -6 stopniach, pokonując 35 kilometr po ciemku, ze światłem czołówki tak słabym, że nieistniejącym. Nigdy do tej pory nie zdarzyło mi się biegnąc abym 6 razy pod rząd cofał jeden utwór aby wysłuchać do raz jeszcze i raz jeszcze...

On my first day back my first day back in town
My first day my first day back in town
The clouds up above they were humming our song
(...)
I crash in the night two worlds collide
But when two worlds collide no one survives no one survives


The Saddest Song. Te jednocześnie spokojnie jak i nerwowo powtarzane słowa w każdej zwrotce - w ich rytm stawiałem drobne szybkie kroki w całkowicie ciemnym nierównym terenie. Ból, zmęczenie, niechęć do dalszego biegu - wszystko ustąpiło. Tak działa morfina. Boję się tylko, że już nigdy więcej nie doświadczę tej płyty tak mocno, że to było to jedne jedyne zdarzenie: koincydencja mroźnej nocy, 35 kilometra biegu i atmosfery wsi w kujawsko-pomorskim.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Podobne wpisy