sobota, 15 lutego 2025

Parkrun Gdańsk-Południe #392 - Valentyne Suite


 - Zawsze jest tak samo - wydyszałem na mecie zwracając się częściowo do Kamila, który zdążył już dojść do siebie po swoim biegu, a częściowo w kierunku pokrytej śniegiem trawy za krawężnikiem na mecie parkruna. 

Kiedy się już wystarczająco wysapałem, dodałem kilka zdań, których i tak nie musiałem, bo każdy wie jak to jest. 

Zaczynasz niby spokojnie, aby przebiec i nie umrzeć. Ale jednak jest to zawsze trochę szybciej niż truchtasz sobie na co dzień. Po kilometrze jest całkowicie bezboleśnie, a po drugim wciąż ok. Potem zaczyna się przesmyk, czujesz już, że gdyby nie te osoby przed i za tobą, to byś trochę zwolnił. No ale to byłoby przecież ujawnieniem swojej słabości :) Po wbiegnięciu/wpełznięciu na mały zbiornik przez kolejne 100 metrów cię zatyka, ale przecież nie zwolnisz teraz, kiedy pokonałeś już podbieg a do mety jest tylko płasko lub z górki. Wtedy zaczynają się pierwsze przekleństwa.

Gdyby ktoś wtedy zapytał się mnie, czy za tydzień będę też biegł odpowiedziałbym klasykiem:

- W żadnym wypadku! A komu to potrzebne? A dlaczego? 

Zostały jeszcze dwa kilometry. Myślisz, że wystarczy na trochę dłużej zamknąć oczy. Zamykam więc i biegnę na pamięć. Otwieram i okazuje się, że wciąż jestem w tym samym miejscu. Niestety ten sposób nie działa. Trzeba dobiec. 

I kiedy powtarzasz sobie dwadzieścia razy: żadnego finiszu! żadnego finiszu.... to i tak kiedy wchodzisz w ostatni zakręt to z każdym krokiem coraz szybciej, coraz szybciej i szybciej... wbiegasz na metę i w głowie masz jedno:

 - Zawsze jest tak samo ...

Biegałem na wiele różnych czasów, mając różne wagi startowe, ale tylko w wyjątkowych sytuacjach scenariusz był inny niż powyższy. Na parkrunie zmęczenie zazwyczaj jest funkcją wzrastającą wykładniczo...

Czas na dzisiaj? 31:40 

A wpis ten robię głównie po to, aby nie zniknęło w otchłani facebooka zdjęcie, które w walentynkowej aurze i z walentynkowymi gadżetami zrobiły mi na mecie parkrunowe dziewczyny.

Może i nie biegam jeszcze/już szybko, ale kto się może pochwalić takimi włosami dwa lata przed pięćdziesiątką??

 

 

piątek, 14 lutego 2025

Running with David Bowie - "Let's Dance"

 ... tym marzeniem Bowiego było stać się gwiazdą. Najjaśniejszą na całym nieboskłonie muzyki pop lat 80-tych. Obsadzać numery jeden na listach. Ashes to Ashes z poprzedniego albumu dało mu drugi w historii singiel na pierwszym miejscu w UK. Ale Bowie chciał więcej. Chciał stać się gwiazdą popu, którą Patrick Bateman będzie puszczał ze swojego zestawu audio Harman-Kardon w American Psycho. I prawie się to udało. Bo piosenka Bowiego pojawiła się w tym nakręconym 20 lat później filmie, ale jako fragment soundtracku, a nie jako ikona odtwarzana z płyty CD jak Sussudio Phila Collinsa. Myślę jednak, że na górnej półce nad equalizerem HK EQ7 musi, po prostu musi stać piętnasty album studyjny Davida Bowie - Let's Dance.


  • 1983 - Let's Dance

To jest popowa petarda! Dwa wielkie hity: tytułowy Let's Dance oraz China Girl. Oba pamiętam z pierwszych teledysków, które od wielkiego dzwonu pojawiały się w polskiej PRL-owskiej telewizji. Nie mieliśmy satelity, więc możliwość zobaczenia jakiegokolwiek videoclipu w TV było wielkim świętem. Chłonąłem te obrazy jako kilkulatek. I pamiętam do dziś. 


To jest majstersztyk popu. Ale wtedy, w pierwszej połowie lat 80-tych pop miał swoje najbardziej ambitne chwile w historii. Wtedy do popu zaliczały się tak wielkie albumy jak Avalon - Roxy Music, czy Stationary Traveller - Camel. Nie mówiąc o Thriller - Jacksona, czy albumach Sade. Nigdy potem już nie było takiego popu :(

Let's Dance jest ikoną tamtych czasów. Jest idealnie wstrzelony w swoją chwilę. Biega się przy nim rewelacyjnie. To jest bez dwóch zdań najlepszy jak do tej pory album Bowiego. 

* * *

Moje prywatne "The Best of David Bowie"

  1. Space Oddity
  2. Life on Mars?
  3. Wild is the Wind
  4. Ashes to Ashes
  5. Let's Dance
  6. ...

 

Running with David Bowie - "Scary Monsters (and Super Creeps)"

Dawid Bowie staje się nowym romantykiem. A ja coraz bardziej uprzedzam się do niego.

  • 1980 - Scary Monsters (and Super Creeps)

Przyznam, że po Lodger bylem zmęczony. Myślałem o tym, aby odpuścić sobie bieganie z Bowiem. Jest tyle innych cudownych, natchnionych albumów, a ja tracę swój czas z najszybszym copycatem na świecie. Tym bardziej smutno mi było, kiedy przeglądałem swoje winyle aby zrobić poniższe zdjęcie:

 


Musiałem przełożyć tyle fajnych płyt, aby gdzieś głęboko znaleźć ten album. Ale jak śpiewała Nosowska "obowiązek obowiązkiem jest" i trzeba dokończyć dyskografię.  

Słuchawki na uszy, ciemno dookoła i... zaczyna się bardzo fajnie... monolog po japońsku, z tylu gitary, ale takie surowe, zimne, techniczne, jakby grał sam Robert Fripp w czasach Discipline. Hmmm mała roszada w muzykach sesyjnych? Robert Fripp z King Crimson zastąpił ... Adriana Belew z ... King Crimson? 

Cały ten album słuchało mi się r.e.w.e.l.a.c.y.j.n.i.e ! Dawid Bowie, król złodziei, muzycznych misz-maszów, kolaboracji z geniuszami - tym razem ustrzelił sam środek tarczy. Gitarą Frippa jest nasączone moje dzieciństwo i kiedy przebojowo-noworomatyczne kompozycje mają w drugiej linii takie działo jak gryf jego gitary (Frippa) to jestem zawsze na tak.   

Dokładając do tego przebój jakim jest Ashes to Ashes mamy album, który wtłoczył trochę benzyny w moją zmęczoną Davidem Bowie głowę.

A bohater tego cyklu jest już o włos od osiągnięcia swojego marzenia... a tym marzeniem jest: .....

* * *

Moje prywatne "The Best of David Bowie"

  1. Space Oddity
  2. Life on Mars?
  3. Wild is the Wind
  4. Ashes to Ashes

poniedziałek, 3 lutego 2025

Running with David Bowie - "Low", "Heroes" & "Lodger"

Wkraczamy w najbardziej zakombinowany fragment twórczości Dawida Bowie. Rok 1977. Bardzo dobry rok. Trylogia berlińska. 

  • 1977 - Low
  • 1977 - Heroes

 


Cały czas zastanawiam się (tzn. cały świat się zastanawia) czy Bowie to geniusz i muzyczny trendsetter czy perfekcyjny złodziej i kombinator. Mam ten luksus, że mogę oceniać jego dyskografię z perspektywy czasu i wiem nie tylko to, co wydarzyło się wcześniej, ale też i później. I niemal za każdym razem w nutach Bowiego odnajduję coś, co już wcześniej było, ale Bowie dorwał się do pomysłów/trendów/brzmień jako jeden z pierwszych, ubrał nowe szaty i zaczął spijać śmietankę i pławić się w splendorze. 

Rywalizację z Bryanem Ferry można było zauważyć już wcześniej. Styl Bowiego i styl Roxy Music był od początku podobny. Ferry nagrał płytę z piosenkami innych, to Bowie natychmiast zrobił to samo (Pin Ups). Ale myślę, że w zaciszu swojej własnej głowy, miał świadomość, że For Your Pleasure Roxy Music jest albumem lepszym, bardziej nowatorskim, ciekawszym, głębszym niż Ziggy Stardust czy Aladdin Sane. A stał za tym "Adrian Newey muzyki elektronicznej" czyli Brian Eno. Adrian Newey to gość, który pracując dla Williamsa, McLarena i Red Bulla zaprojektował auta, które 12 razy wygrały mistrzostwa świata.  Nigdy nie był na pierwszym planie, ale team, dla którego pracował stawał się murowanym faworytem do zwycięstwa.

Brian Eno był kimś tego samego pokroju. Poza tym, ze pracował z U2, Davidem Byrnem, Robertem Frippem z King Crimson nagrał jeden utwór, który zna absolutnie każdy - dźwięk startowy w MS Windows 95 – The Microsoft Sound.

Wracając do Bowiego, udało mi się wreszcie dokonać transferu Briana Eno i w 1977 roku zaczęła ukazywać się światu trylogia berlińska: czyli albumy Low, Heroes i Lodger.. Muzyka znacznie inna niż do tej pory, z dużą domieszką elektroniki, ambientu, dużo ambitniejsza niż wszystko co do tej pory robił Bowie. 

Ale.... ja nigdy do końca nie "kupowałem" tego co zrobił Bowie i Eno. Tak samo przez ostatnie lata jak i teraz mam pewną podejrzliwość co do intencji. Coś mi tutaj nie gra, za dużo jest na pokaz. Wiadomo, że to tylko domysły, bo muzyka jest muzyką i powinna bronić się sama, ale zwyczajnie  nie potrafię odciąć się od myśli, że jest to robione "pod własne ego" a nie z głębi duszy.

Tak więc jednocześnie i Low i Heroes mi się zarówno podoba jak i nie podoba. Zupełnie tak samo mam z Radiohead i Marillion bez Fisha. 

Jest jednak jeden wyjątek: A New Career in a New Town z Low. Widzę jak na koncercie Bowiego w 1977 roku stoi czterech 20-latków: Sumner, Curtis, Hook i Morris i mówią: "Wooooooow, ale klimat, załóżmy zespół..... i nazwijmy go Warszawa jak tytuł utworu z płyty Low!".

Tak było, potwierdzam. Tylko zespół szybko zmienił nazwę z Warsaw na Joy Division.

* * *

A teraz o bieganiu:

Na spacerze z psem w sobotę około 8:00-mej spotkałem Maksymiuka, który już coś tam sobie biegał lub rozgrzewał się. I Maksymiuk mówi: "Chodź na parkrun". Pomyślałem, czemu by nie, wiec odprowadziłem psa do domu i poszedłem na parkrun. 

I dobrze zrobiłem, że poszedłem, bo na starcie poznałem jedno z pragnień Adama Angielczyka. Słodko się na mnie spojrzał, chwycił mnie obiema rękami w pół i powiedział: "Zawsze chciałem się przytulić do Rubeusa Hagrida"

Tak więc nasz parkrunowy Harry Potter spełnił swoje marzenie :)

* * *

  • 1979 - Lodger 
 

Lubię płyty Bowiego bo są krótkie. Nawet jak nie bardzo masz ochotę na bieganie, to 34 minuty zachęca. Tyle trwa ostatnia z "berlińskiej trylogii". Mam tę płytę na CD od Miszy z Kaliningradu, nie stoi nawet na półce, tylko gdzieś w kartonie z piratami. Przed dzisiejszym biegiem mogłem o niej powiedzieć tyle, że kompletnie jej nie pamiętałem. Nie byłem w stanie przywołać żadnej nuty. Zwyczajnie nie wracałem do niej przez lata. Było więc do dla mnie jakby nowe doświadczenie.

Ten album jest kwalifikowany przez encyklopedystów jako art rock... ciekawe. Może to przez fakt Adriana Belew (przyszłego gitarzystę King Crimson) w składzie? Niestety, przez te 34 minuty musiałem go jakoś przemęczyć, a wytrzymałem tylko dlatego bo biegło mi się jakoś łatwo i przyjemnie. 

Coraz bardziej nastawiam się negatywnie do Davida Bowie. Usystematyzowanie jego dyskografii na osi czasu sprawia, że widzę w nim z każdym albumem większego frustrata i zazdrośnika. Lodger to materiał na świetny art-rockowy album, ale panowie Eno, Belew i jeszcze kilku innych musieliby wywalić Bowiego ze składu :) Mam świadomość, że rok 1979 był inny, że wtedy nie grało się klasycznego art-rocka, przez świat przeszła fala punk rocka i właśnie nacierała nowa fala. I Lodger jest bardziej nowofalowe niż art rockowe ale słychać na niej po części zmęczenie materiału, jaki i ciągniecie liny każdy w swoją stronę. Eno chciał kombinować. Bowie chciał być znów gwiazdą. Ale żaden z utworów z tej płyty hitem nie był. Przez cały rok 1979 na listach przebojów wyprzedzał go Gary Numan, który... nie krył fascynacji Davidem Bowie :) Ale to Numan był królem syntezatorów, królem synthpopu. Nagrał dwa wielkie przeboje: "Cars" i "Are Friends Electric?" ... rodził się styl new romantic. 

Co zrobił Bowie? Obraził się na Numana, że był pierwszy, szybko się uwinął, nagrał album w stylu new romantic i zaczął rozpowiadać światu, że to ON, że to ON wymyślił ten styl. Bowie nie chciał być muzykiem, artystą. On chciał być celebrytą.

Ale o Scary Monsters napiszę po to tym, jak go przesłucham na kolejnym treningu.