poniedziałek, 3 lutego 2025

Running with David Bowie - "Low", "Heroes" & "Lodger"

Wkraczamy w najbardziej zakombinowany fragment twórczości Dawida Bowie. Rok 1977. Bardzo dobry rok. Trylogia berlińska. 

  • 1977 - Low
  • 1977 - Heroes

 


Cały czas zastanawiam się (tzn. cały świat się zastanawia) czy Bowie to geniusz i muzyczny trendsetter czy perfekcyjny złodziej i kombinator. Mam ten luksus, że mogę oceniać jego dyskografię z perspektywy czasu i wiem nie tylko to, co wydarzyło się wcześniej, ale też i później. I niemal za każdym razem w nutach Bowiego odnajduję coś, co już wcześniej było, ale Bowie dorwał się do pomysłów/trendów/brzmień jako jeden z pierwszych, ubrał nowe szaty i zaczął spijać śmietankę i pławić się w splendorze. 

Rywalizację z Bryanem Ferry można było zauważyć już wcześniej. Styl Bowiego i styl Roxy Music był od początku podobny. Ferry nagrał płytę z piosenkami innych, to Bowie natychmiast zrobił to samo (Pin Ups). Ale myślę, że w zaciszu swojej własnej głowy, miał świadomość, że For Your Pleasure Roxy Music jest albumem lepszym, bardziej nowatorskim, ciekawszym, głębszym niż Ziggy Stardust czy Aladdin Sane. A stał za tym "Adrian Newey muzyki elektronicznej" czyli Brian Eno. Adrian Newey to gość, który pracując dla Williamsa, McLarena i Red Bulla zaprojektował auta, które 12 razy wygrały mistrzostwa świata.  Nigdy nie był na pierwszym planie, ale team, dla którego pracował stawał się murowanym faworytem do zwycięstwa.

Brian Eno był kimś tego samego pokroju. Poza tym, ze pracował z U2, Davidem Byrnem, Robertem Frippem z King Crimson nagrał jeden utwór, który zna absolutnie każdy - dźwięk startowy w MS Windows 95 – The Microsoft Sound.

Wracając do Bowiego, udało mi się wreszcie dokonać transferu Briana Eno i w 1977 roku zaczęła ukazywać się światu trylogia berlińska: czyli albumy Low, Heroes i Lodger.. Muzyka znacznie inna niż do tej pory, z dużą domieszką elektroniki, ambientu, dużo ambitniejsza niż wszystko co do tej pory robił Bowie. 

Ale.... ja nigdy do końca nie "kupowałem" tego co zrobił Bowie i Eno. Tak samo przez ostatnie lata jak i teraz mam pewną podejrzliwość co do intencji. Coś mi tutaj nie gra, za dużo jest na pokaz. Wiadomo, że to tylko domysły, bo muzyka jest muzyką i powinna bronić się sama, ale zwyczajnie  nie potrafię odciąć się od myśli, że jest to robione "pod własne ego" a nie z głębi duszy.

Tak więc jednocześnie i Low i Heroes mi się zarówno podoba jak i nie podoba. Zupełnie tak samo mam z Radiohead i Marillion bez Fisha. 

Jest jednak jeden wyjątek: A New Career in a New Town z Low. Widzę jak na koncercie Bowiego w 1977 roku stoi czterech 20-latków: Sumner, Curtis, Hook i Morris i mówią: "Wooooooow, ale klimat, załóżmy zespół..... i nazwijmy go Warszawa jak tytuł utworu z płyty Low!".

Tak było, potwierdzam. Tylko zespół szybko zmienił nazwę z Warsaw na Joy Division.

* * *

A teraz o bieganiu:

Na spacerze z psem w sobotę około 8:00-mej spotkałem Maksymiuka, który już coś tam sobie biegał lub rozgrzewał się. I Maksymiuk mówi: "Chodź na parkrun". Pomyślałem, czemu by nie, wiec odprowadziłem psa do domu i poszedłem na parkrun. 

I dobrze zrobiłem, że poszedłem, bo na starcie poznałem jedno z pragnień Adama Angielczyka. Słodko się na mnie spojrzał, chwycił mnie obiema rękami w pół i powiedział: "Zawsze chciałem się przytulić do Rubeusa Hagrida"

Tak więc nasz parkrunowy Harry Potter spełnił swoje marzenie :)

* * *

  • 1979 - Lodger 
 

Lubię płyty Bowiego bo są krótkie. Nawet jak nie bardzo masz ochotę na bieganie, to 34 minuty zachęca. Tyle trwa ostatnia z "berlińskiej trylogii". Mam tę płytę na CD od Miszy z Kaliningradu, nie stoi nawet na półce, tylko gdzieś w kartonie z piratami. Przed dzisiejszym biegiem mogłem o niej powiedzieć tyle, że kompletnie jej nie pamiętałem. Nie byłem w stanie przywołać żadnej nuty. Zwyczajnie nie wracałem do niej przez lata. Było więc do dla mnie jakby nowe doświadczenie.

Ten album jest kwalifikowany przez encyklopedystów jako art rock... ciekawe. Może to przez fakt Adriana Belew (przyszłego gitarzystę King Crimson) w składzie? Niestety, przez te 34 minuty musiałem go jakoś przemęczyć, a wytrzymałem tylko dlatego bo biegło mi się jakoś łatwo i przyjemnie. 

Coraz bardziej nastawiam się negatywnie do Davida Bowie. Usystematyzowanie jego dyskografii na osi czasu sprawia, że widzę w nim z każdym albumem większego frustrata i zazdrośnika. Lodger to materiał na świetny art-rockowy album, ale panowie Eno, Belew i jeszcze kilku innych musieliby wywalić Bowiego ze składu :) Mam świadomość, że rok 1979 był inny, że wtedy nie grało się klasycznego art-rocka, przez świat przeszła fala punk rocka i właśnie nacierała nowa fala. I Lodger jest bardziej nowofalowe niż art rockowe ale słychać na niej po części zmęczenie materiału, jaki i ciągniecie liny każdy w swoją stronę. Eno chciał kombinować. Bowie chciał być znów gwiazdą. Ale żaden z utworów z tej płyty hitem nie był. Przez cały rok 1979 na listach przebojów wyprzedzał go Gary Numan, który... nie krył fascynacji Davidem Bowie :) Ale to Numan był królem syntezatorów, królem synthpopu. Nagrał dwa wielkie przeboje: "Cars" i "Are Friends Electric?" ... rodził się styl new romantic. 

Co zrobił Bowie? Obraził się na Numana, że był pierwszy, szybko się uwinął, nagrał album w stylu new romantic i zaczął rozpowiadać światu, że to ON, że to ON wymyślił ten styl. Bowie nie chciał być muzykiem, artystą. On chciał być celebrytą.

Ale o Scary Monsters napiszę po to tym, jak go przesłucham na kolejnym treningu.